Patrząc na wydarzenia wstrząsające Unią Europejską, trzeba przyznać, że to, co do niedawna wydawało się niemożliwe, nagle staje się zaskakująco prawdopodobne. Koniec strefy Schengen? Niemcy nie mówią nie. Wielka Brytania poza Unią? Elity europejskie oswajają się z tą myślą. Francja pod przywództwem Frontu Narodowego? To już nie political fiction. Skup francuskich, holenderskich czy belgijskich obligacji przez Europejski Bank Centralny w ramach tzw. luzowania ilościowego? To już się stało. Wymarłe ulice Paryża czy Brukseli w obawie przed atakiem terrorystycznym? 13 listopada dał odpowiedź. Historia się nie skończyła, ale na nowo i z impetem pokazała swoje nieprzewidywalne oblicze.
W takiej oto sytuacji musi się odnaleźć Polska. Unia Europejska nie oferuje nam już gotowych rozwiązań, bo nagle wszystko okazuje się przedmiotem dyskusji i wątpliwości. W tak niepewnych czasach optymalna strategia musi być tożsama z jak najbogatszym portfolio różnych scenariuszy. Mam tu na myśli zarówno strategię europejską, jak też krajową politykę gospodarczą. Warto brać przykład z takich państw jak Stany Zjednoczone czy Wielka Brytania, których władze w sytuacji rosnącej niepewności i pojawiania się nowych wyzwań inwestowały w zasoby analityczne, skoncentrowane wyłącznie na kreśleniu planów działań na możliwość wystąpienia zdarzeń w danym momencie uznawanych za nieprawdopodobne. Tak uczynił Tony Blair krótko po przejęciu władzy, gdy odsunął najzdolniejszych analityków od spraw bieżących i nakazał im badanie zjawisk, które mogły zdecydować o sile Wielkiej Brytanii w perspektywie dziesięcioleci. Podobną genezę ma Rada Doradców Ekonomicznych, działająca przy prezydencie Stanów Zjednoczonych, powołana do życia w 1946 r. i mająca w zamyśle jej twórców nie dopuścić do powtórzenia się wielkiego kryzysu. Istnienie takich instytucji ma kluczowe znaczenie dla zdolności prowadzenia przez rządy skomplikowanych projektów gospodarczych, jak również tych o wymiarze międzynarodowym czy wręcz geopolitycznym.
Samo powołanie tego rodzaju instytucji w Polsce, choć niewątpliwie konieczne, musi wiązać się ze wzrostem świadomości elit, że o rozwoju kraju trzeba myśleć w perspektywie dziesięcioleci i nie zamiatać problemów pod dywan. Przykład: o tym, że czeka nas demograficzne tsunami, wiadomo było od lat, ale dopiero od niedawna państwo próbuje temu zaradzić przez ambitne programy polityki rodzinnej, np. 500+. Gdzie jednak były nasze elity wcześniej, gdy wielu ekspertów biło na alarm? Podobnych do demograficznych wyzwań przed nami bez liku. Trzeba je identyfikować i szukać środków zaradczych. Pojawiały się takie próby, jak np. raport Michała Boniego „Polska 2030. Wyzwania rozwojowe”, ale przez ówcześnie rządzących były zwykle ignorowane. Ciepła woda w kranie była ważniejsza. Dlaczego rząd Beaty Szydło nie miałby opracować własnego raportu „Polska 2030” (a może już 2040) i w przeciwieństwie do poprzedników zacząć realizować wypływające z niego rekomendacje? Byłaby to też dobra okazja do przedstawienia całościowej wizji państwa przez aktualnie rządzących. ■
* Kierownik Katedry Ekonomii Politycznej na Wydziale Nauk Ekonomicznych UW, członek Narodowej Rady Rozwoju
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.