Leo Express do tej pory kojarzył się polskim klientom z autokarami kursującymi między Krakowem a naszymi południowymi sąsiadami. Jednak kilka dni temu z czeskiej Pragi do stolicy Małopolski wyruszył nie autobus, tylko pociąg z logo Leo Express. To historyczna chwila, bo to pierwszy czeski przewoźnik pasażerski na polskich torach. Ale nie pierwszy prywatny w ogóle. Dziesięć lat temu rękawicę Przewozom Regionalnym rzuciła należąca do niemieckiego Deutsche Bahn, Arriva. Wielkiej furory na polskich torach jednak nie zrobiła. Według danych Urzędu Transportu Kolejowego w 2017 r. posiadała zaledwie 0,77 proc. udziału w rynku w liczbie przewiezionych pasażerów. W pierwszym półroczu tego roku jej udział spadł już do 0,69 proc. Jeszcze gorzej poradziła sobie druga prywatna firma – UBB. Także należąca do Niemców. Jej udział za 2017 r. to zaledwie 0,17 proc., a w tym roku już tylko 0,11 proc. Dlaczego więc, znając te dane, nasi południowi sąsiedzi zdecydowali się zainwestować w wejście na nasz – jak twierdzą – „trudny rynek” 5 mln zł? – Postanowiliśmy zaryzykować. W przeciwieństwie do Niemiec, Austrii czy Włoch polski rynek jest zamknięty, połączenia komercyjne uruchamiane przez prywatnych przewoźników praktycznie nie istnieją. Być może jednak da się na tym zarobić – mówi „Wprost” Peter Jančovič, dyrektor zarządzający na Polskę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.