Aktor Adam Ferency dokładnie pamięta ten dzień. Był w Teatrze Dramatycznym w Warszawie na próbie „Miarki za miarkę” Szekspira. – Nagle poczułem coś dziwnego, jakby ktoś mi bateryjkę pod mostek włożył. Nie był to żaden wielki ból, ale coś nowego, dlatego zwróciłem na to uwagę. Pomyślałem, że nie powinienem już dziś palić – opowiada. Po próbie zapalił jeszcze jednego papierosa. Z ciężkimi zakupami wszedł do mieszkania na piąte piętro. Pomyślał, że powinien szybko pójść spać, bo o 10 rano kolejna próba. – Bateryjka nadal działała. Ból nie był nieznośny, ale nie odpuszczał. Powiedziałem żonie, żeby zadzwoniła po pogotowie. Przyjechali, weszli na piąte piętro bez windy, zziajani. Żartowaliśmy sobie. Zrobili badania, ale urządzenie, które mieli, wykrywa zawał, ale nie to, że dojdzie do niego za chwilę. Powiedzieli, że to pewnie nerwica, a ja się ucieszyłem, bo to dobrze by o mnie świadczyło. Wiadomo – artysta, wrażliwy... – śmieje się. Ekipa karetki postanowiła zabrać Ferencego na bardziej szczegółowe badania. Ratownicy obiecali żonie aktora, że mąż za godzinę wróci w domu. – Zeszliśmy do karetki. Mieliśmy jechać i nagle bateryjka zmieniła się w bombę atomową. Niewiele pamiętam z tego, co się działo. Ale zapamiętałem, jak wyszarpują mnie z tej karetki już przy szpitalu. Ci ludzie uratowali mi życie – mówi. Ferency miał zawał. Przez 10 minut był w stanie śmierci klinicznej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.