Niektórzy mówią z emfazą o „końcu ery wolnego internetu” (np. poseł Piotr Apel). Inni tego rodzaju opinie nazywają „wielkim kłamstwem”, zaklinając się, że chodzi im o bezpieczeństwo użytkowników sieci (np. europoseł Tadeusz Zwiefka). Ta kolizja między wielbicielami wolności w internecie a zwolennikami zaprowadzenia w sieci nowego porządku wybucha już po raz drugi. Sześć lat temu nagłe protesty doprowadziły do gwałtownego upadku unijno-amerykańskiej umowy, w której Amerykanie chcieli wymusić quasi-policyjny nadzór nad internetem, zabezpieczający interesy show-biznesu. Teraz Parlament Europejski wy raźną większością godzi się na dyrektywę, która wymusić ma na wszystkich dostawcach internetu pilnowanie, aby nikt nie odważył się opublikować „za darmo” czegoś, co ma podlegać opłacie. Wbrew licznym zaprzeczeniom istota tamtej umowy ACTA i obecnej dyrektywy UE jest taka sama. I wówczas, i obecnie chodzi o przymus filtrowania oraz kontroli treści w sieci.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.