Podobno po rozstaniu każdy rok związku odchorowuje się przez miesiąc, zanim dojdzie się do siebie. Z czasem spędzonym w socjalizmie jest gorzej. Bo jeśli rozmawiamy w 2019 r., to albo mówimy o dzieciństwie, zatem trauma, albo o młodości, często koloryzowanej („może i biedniej, ale ludzie cieszyli się życiem” itd.). W PRL byliśmy petentami. W sklepie wbijaliśmy w ekspedientkę wzrok pełen nadziei, że uda się kupić dzieciom cytrusy na święta, bo statek z pomarańczami, o którym mówili w dzienniku, przybił do portu. W urzędach odwrotnie: spuszczaliśmy wzrok, aby nie narazić się władzy. Takich nawyków trudno się wyzbyć. Nadal nieco mnie dziwi, jeśli w urzędzie zostanę obsłużony sprawnie i z uśmiechem, a także cieszę się, jeśli w sklepie kupię to, co planowałem.
Zajrzyjmy też na drugą stronę lustra. W zimowy wieczór zostałem powitany na pogotowiu w średniej wielkości mieście (towarzyszyłem gorączkującemu choremu) bynajmniej nie chlebem i solą, chyba że ze wskazaniem na sól. Przykłady można mnożyć, dyskutować, kiedy są wyjątkiem, a kiedy regułą. Chodzi jednak również o kwestie fundamentalne. Socjalizm utrwalił obyczaj traktowania polityków jak władców sypiących groszem z własnej kieszeni, co zresztą część z nich na różnym szczeblu wykorzystuje. Kim dzisiaj jesteśmy? Konsumentami? Wyborcami? A kiedy – obywatelami? Gdy upominamy się o swoje prawa? Demonstrujemy? Zgłaszamy się do rozmaitych instytucji, zaczynając od „mi się należy”? A może gdy tworzymy społeczeństwo obywatelskie według najprostszej definicji opierające się na ludziach działających bez impulsu władzy państwowej? Obywatel rządzi i jest rządzony, odkryli starożytni. Piękne. I wspaniale nie przystaje do naszych sieciowych czasów. Zgrzyta w moich uszach również prosta definicja społeczeństwa obywatelskiego. Pozostając w pełnym szacunku do ludzi nauki zgłębiających pojęcie obywatela (także społeczeństwa sieciowego etc.), napiszę krótko.
Dla mnie obywatel to ktoś, kto pamięta o dobru wspólnym społeczności, czuje się za nią odpowiedzialny, jest świadomy praw i w tym duchu postępuje. A więc nie żąda dla siebie przywilejów, które mu się nie należą, nie głosuje na polityka dlatego, że ten jest przystojny (ładna), nie czuje się poddanym rządzących. Obywatel podejmuje inicjatywy oddolne i się do nich przyłącza, jednak instytucje państwa to dla niego nie „oni”, ale „my” działający na podstawie umowy społecznej. Na przykład ścigający trucicieli palących śmieciami w piecach. W zasadzie codziennie mamy okazję przechodzić test na obywatelskość.
Czasami zdarzają się szczególne sprawdziany, jak wybory – lokalne, krajowe albo europejskie. Zaryzykuję twierdzenie, że im mniej postaw obywatelskich, tym więcej agresji. Polecam w tym wydaniu „Wprost” m.in. artykuł poświęcony nierozwiązywalnemu problemowi w polskiej edukacji. „Polityczni wojownicy, mam dla was propozycję. Zostawcie w spokoju rodziców i dzieci. Przygotowujcie mądre programy, ale pozwólcie w wielu sprawach, w tym wrażliwych, decydować szkołom, a w ten sposób rodzicom, którzy zdecydują, gdzie poślą swoje dzieci”, pisałem w pierwszym wstępniaku w roli redaktora naczelnego (nr 35/2016). Tekst w tym wydaniu otwiera zdjęcie młodzieży demonstrującej w Gdańsku i domagającej się od dorosłych zmian w życiu publicznym. Młodzi obywatele. Niepamiętający czasów PRL.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.