W czasach głębokiej komuny, gdy byliśmy odcięci od świata murem strachu Bieruta i ścianą przaśnej autarkii Gomułki, zrodził się popyt na tych, którzy pośredniczyli między Zachodem a Polską. Przy okazji wielu z tych pośredników skorzystało z tego, że władza ich na różne sposoby kokietowała lub zwyczajnie przekupywała, więc uwierzyli, że są prawdziwymi inżynierami dusz, a wręcz demiurgami historii. Kiedy się poluzowało za Gierka, wielu nadal wolało mieć swoich przewodników i objaśniaczy, bo to pozwalało trwać w intelektualnym lenistwie: nie czytać, nie szukać, nie myśleć. Pokompilowało się coś z drugiej czy trzeciej ręki i to wystarczało, by istnieć na salonach, a nawet brylować. W dodatku zdejmowało to ryzyko posiadania własnych poglądów, które mogły być nie tylko naiwne bądź trywialne, ale przede wszystkim niepoprawne. W ten sposób wyrosło i funkcjonowało kilka pokoleń automatów do powielania gotowych formułek oraz poprawnych politycznie bzdetów. Do uprawomocnienia tych konformistycznych poglądów potrzeba było dyżurnych autorytetów. Swego rodzaju strażników prawomyślności, gwarantów tego, że się nie wypadnie z mainstreamu, nie zostanie wykopanym z salonu.
W wolnej Polsce można już myśleć na własną odpowiedzialność, ale wielu nadal woli nie ryzykować. Choć mamy już dostęp do całej intelektualnej i artystycznej produkcji świata, wciąż się boimy (lub nie jesteśmy w stanie) mieć własne zdanie, po swojemu przeczytać Rorty’ego, Habermasa, Lacana, Derridę, Sloterdijka czy Himmelfarb. Wolimy bezpiecznie czuć się w stadzie jednakowo myślących i wygłaszających jednobrzmiące idiotyzmy (bo każda oczywistość staje się idiotyzmem). A potem wygłasza się durne sądy o tym, że gdy odchodzi jakiś prawdziwy intelektualista czy wykreowany autorytet, to wszystko już będzie inaczej, trawa mniej zielona, woda mniej mokra, a powietrze nie takie czyste. I jeszcze ten żal, że teraz tak szybko autorytety się zmieniają. Tak jakbyśmy żyli dwa tysiące czy tysiąc lat temu, w czasach rękopisów, gdy myśli rozchodziły się wolno, a i wybitnych myślicieli nie było za wielu. Ten żal za dawnymi dobrymi czasami to stara śpiewka słyszana co najmniej od czasów Platona. Śpiewka całkowicie jałowa, bo dziś, jak nigdy wcześniej, możemy niemal w czasie rzeczywistym uczestniczyć w intelektualnej wymianie globalnej, korzystać z milionów źródeł i tysięcy autorytetów. To, że ktoś tego nie ogarnia lub jest na to zbyt leniwy bądź niezdolny do stosownego wysiłku, nie znaczy, że trzeba to wmawiać innym. I opowiadać dyrdymały, że już nigdy nie będzie tak, jak było. Całe szczęście, że tak nie będzie.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.