Zmiana może się dokonać tylko od wewnątrz, przez zawieszenie oczywistych i zadawnionych antypatii. Ewentualny sojusz PiS-SLD-PSL (plus drobnica) miałby szansę na stworzenie rządu nie tylko w tej kadencji (bo po co), ale również w przyszłej. Ryzykownym i niełatwym zadaniem będzie jednak dopięcie takiego sojuszu, a tym bardziej przekonanie do niego wyborców. Na razie każda z tych formacji jest bowiem osobną wyspą. Ma odmienny publiczny obraz i inne elektoraty. Życzliwie o dawnym ustroju, a niechętnie o „Solidarności" wypowiadają się niemal wyłącznie wyborcy postkomunistów. Potrzebę dalszych publicznych rozliczeń z komunistyczną przeszłością widzą przede wszystkim sympatycy PiS. Obie formacje różni stosunek do tradycji niepodległościowych, myślenie o idei narodowej, obraz Europy i relacji polsko-rosyjskich. Mają odmienne opinie na temat roli Kościoła, in vitro, aborcji, biskupów, feminizmu, wolności obyczajowych, homoseksualizmu. Różni je niemal wszystko.
Co zbliża? Wspólna niechęć, ba, otwarta wrogość do PO, która liderów obu formacji ośmiesza i czyni z nich frustratów i nieudaczników. Zbliżają ich nieco hasła lewicowe, a dokładniej werbalna niechęć do ekonomicznego liberalizmu. Warto przy tym zauważyć, że PO potrzebuje swoich oponentów, bo to dzięki nim (zwłaszcza dzięki PiS) zachowuje tożsamość. Hołubi ich, judząc: na tle zdenerwowanych, a do tego małostkowych działaczy prawicowych rząd miłościwie nam panujący ma się jawić jako ostoja spokoju, rozsądku i powagi. Wzajemna wrogość PiS i PO żywi i konstytuuje polską scenę polityczną. Na tym tle SLD wygląda jak niedorosły, a nieco nerwowy kuzyn, na którego nikt nie chce zwracać uwagi. Na razie PiS oraz SLD pogodziły się z tym, że nie powrócą do władzy w przewidywalnym okresie, co jednak nie znaczy, że się poddały. Tyle że w takiej kondycji żadna partia nie przetrwa długo. Straci sens istnienia, a działacze średniego szczebla – partyjne tabory – wcześniej lub później się rozpierzchną. Trzeba więc coś zrobić. Tylko co?
Przede wszystkim, potrzebne jest stworzenie we wzajemnych relacjach minimalnego poziomu zaufania. To wymaga po prostu czasu, poznawania się, wzajemnego rozumienia. Zaufanie buduje się na dobrych kolacjach, ale i przez wspólnie przeprowadzane przedsięwzięcia polityczne. Można sobie łatwo wyobrazić kilka takich akcji: choćby kwestia stoczni i wotum nieufności dla ministra Grada. Trzeba się nawzajem sprawdzić w działaniu. Osobiste niechęci i zadawniona nieufność nie pozwoliły na wiele koalicji, w tym słynną PO-PiS. A zaufanie wymaga systematycznej pracy, ale i zmiany makijażu. Z czasem trzeba będzie nieco ukryć te hasła, które otwarcie dzielą i przeciwstawiają sobie obie formacje.
PiS musi zawiesić (co zresztą już zrobiło) mówienie o „układzie", rządach nomenklatury komunistycznej i starą śpiewkę o tym, że „czerwoni” władzę polityczną zamienili na ekonomiczną. Ba, nawet słowo „czerwoni” trzeba będzie usunąć ze słownika. Z kolei SLD powinien zrezygnować z opluwania PiS jako formacji narodowego zacietrzewienia. Nie oznacza to jednak, że choćby w kwestii in vitro nie da się zachować osobnego zdania. Zbliżenie powinno następować powoli i uważnie, by nie naruszyło poparcia obu elektoratów. Liderzy PiS stale się obawiają, że od prawej ściany może wyrosnąć jakiś ruch giertychopodobny, gromadzący rozmaitych „wściekłych”. Zapewne dlatego prezydent nie podpisuje nowego traktatu unijnego. SLD może się z kolei obawiać swoich „europejczyków”, których brzydzi polska prawica, Kościół i antyliberalna demagogia. Joanna Senyszyn, zawodowa anyklerykałka, może więc narzekać na zbliżenie z PiS, ale to jednak posłuszna działaczka – przełknie wszystko. Podobnie Ryszard Kalisz, do którego w razie potrzeby z instrukcjami zadzwoni były szef.
W takim układzie o spoiwo nietrudno: wystarczy w sposób skoordynowany krytykować rządzących. Powodów jest aż nadto. Trzeba by też zaproponować jakieś w miarę wspólne pozytywne przesłanie. I tu pojawia się Lech Kaczyński, którego podział na Polskę liberalną i Polskę solidarną dzisiaj może pasować jak ulał. Co prawda, trochę się te słowa zużyły. Treści w tym mało, ale brzmi dobrze w czasach kryzysowych. Wiele przy tym wskazuje na to, że w 2010 roku napięcia społeczne będą silniejsze i z pewnym opóźnieniem dadzą się odczuć przykre skutki kryzysu.
Osób i warstw społecznych ugodzonych ograniczeniami, bezrobociem, przymusowymi urlopami będzie coraz więcej, a chełpliwe gadanie rządu, że Polska przeszła przez kryzys najlepiej w Europie, na wiosnę będzie wywoływać tylko pusty śmiech. Ten ewentualny kierunek w lewo nie musi być zachowawczy i opiekuńczy, i sprowadzać się jedynie do projektów tworzenia kolejnych funduszów pomocowych. Za tym mogą iść poważne programy w dziedzinie infrastruktury (rząd zdaje się wycofywać z budowy dróg, zamykana jest kolej, poczta ledwo działa, budownictwo społeczne jest w zaniku) oraz regionalne (podziały między poszczególnymi regionami Polski narastają).
Na razie jest tylko porozumienie międzypartyjne w sprawie mediów publicznych i kilka uwag Kwaśniewskiego oraz paru obserwatorów sceny politycznej, że nie ma miejsca na porozumienie lewicy z PO i należy szukać innych scenariuszy. PSL nie musi być biernym koalicjantem PO. Zresztą PO traktuje je jak zło konieczne. Na wszelki wypadek premier ministrów z PSL dubluje w swojej kancelarii. Michał Boni zastępuje obecną minister pracy Jolantę Fedak. Adam Szejnfeld kontroluje Pawlaka w resorcie gospodarki. Tenże wicepremier Pawlak jest niemal otwarcie traktowany przez premiera „per noga": o takim drobiazgu jakzałożenia budżetowe dowiaduje się, jak twierdzi, z porannych gazet. PSL ma prawo się czuć nieco upokorzone i zachować nieufny stosunek do koalicjanta.
Scenariusz taktyczny spotkania lewicy z prawicą, antykomunistów z postkomunistami, Wildsteina z Kwiatkowskim, Krasnodębskiego z Czarzastym, Kwaśniewskiego z Kaczyńskim wygląda jak science-fiction (na poziomie projektów ideowych ci ludzie z pewnością się nie spotkają; byłby to kolejny alians przedmózgowy). Dla propagandzistów z PO byłby to łatwy cel do szyderstw i kpin. Nie inaczej by się zachowali gazeciarze. Ale kto wie? Może nie ma na razie innego ruchu.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.