Pozornie wszystko jest po staremu. W Dolby Theatre przygotowano kilkugodzinną galę, kolorowa prasa rozkręciła targowisko próżności, a studia wydały po 20, 30 mln na kampanie swoich produkcji. Za sznurki zaś ciągnęła telewizja i jej wyniki oglądalności. Z myślą o nich Akademia podjęła dwie kontrowersyjne decyzje. Organizatorzy chcieli wręczać cztery statuetki (m. in. za najlepsze zdjęcia i montaż, czyli elementy będące esencją sztuki filmowej) w czasie przerw reklamowych oraz, wbrew tradycji, zaproponować występ tylko części artystów rywalizujących o nagrodę za najlepszą filmową piosenkę.
Dopiero presja środowiska zmusiła ich do rezygnacji z planów. Jak zawsze wśród nominowanych filmów nie zabrakło biografii, a szczególnymi względami cieszyli się aktorzy, którzy poddali się transformacji: Christian Bale przytył do roli w „Vice” 20 kg, a Melissa McCarthy w „Can You Forgive Me?” zmieniła się w zaniedbaną abnegatkę. Cóż, wzgórza Beverly Hills nie są miejscem podatnym na rewolucję. Ale już na ewolucję tak, a ostatnio następuje ona coraz szybciej. Hollywood zdaje sobie sprawę, że w czasach niepewności i rosnących napięć nie może być tylko fabryką snów. Zaczyna obserwować zjawiska, które widzom nie pozwalają spokojnie zasnąć.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.