Nie tylko poloneza nikt już nie wodzi, ale nawet malowniczo upić się nie ma komu. Sejm rozrywkowo spsiał. Po tym jak uciekli z niego najważniejsi, by politykę uprawiać w zacisznych gabinetach z dala od wścibskich tabloidów i wszędobylskich kamer, po tym jak największe polityczne i ekonomiczne deale pieczętowano gdzie indziej, Sejm ostał się jeszcze jako punkt usług gastronomicznych. Ale i to odpadło. Dziś parlament jest tylko dodatkiem do sali użyczanej na konferencje prasowe, a posłowie, jak uczniacy, upijają się na domówkach.
Koniec rozrywkowego świata nie nastąpił nagle, nie spadł żaden tunguski meteoryt, a dinozaury wymierały powoli. Powoli, ale nieuchronnie. Trzeba wszak przyznać, że szczytowe osiągnięcia tej kadencji, czyli bełkotliwe „coś tam, coś tam" posłanki Elżbiety Kruk (PiS) czy zaleganie kompletnie nieprzytomnego posła Krzysztofa Grzegorka (PO) na sejmowym korytarzu, wyglądają przy niedawnych jeszcze wyczynach podochoconych posłów jak jaszczurka przy argentynozaurze. Oburzenie tabloidu, który w lipcowe popołudnie przyłapał posłów Platformy Obywatelskiej na wypiciu dwóch piw, wzbudza co najwyżej wzruszenie ramion. Politycy nadal czasem piją tęgo, ale muszą się dużo bardziej pilnować. Znany poseł z kieliszkiem to znakomity cel paparazzich, często wystawiony im przez polityków z własnej partii. – Piliśmy w leśniczówce kilkadziesiąt kilometrów od Warszawy. Wracałem samochodem, policja zatrzymała nas po dziesięciu minutach. Wyraźnie na mnie czekali. Byli rozczarowani, że to nie ja, ale mój kierowca siedzi za kierownicą. Któryś z uczestników imprezy doniósł im, ale miał złe informacje – opowiada jeden z byłych rzeczników rządu.
Więcej możesz przeczytać w 31/2009 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.