Ze szczególną lubością dresiarskie metody są stosowane wobec prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego. Jest tysiąc powodów, żeby go krytykować za różne posunięcia i słowa, ale nie ma żadnego powodu, żeby go wdeptywać w glebę. W polskiej polityce prezydenta się nie recenzuje – nawet najbardziej krytycznie i ironicznie. Po prostu wali się w niego bejsbolowym kijem niczym Al Capone grany przez Roberta De Niro w słynnej scenie z „Nietykalnych" Briana de Palmy. Najgorsze jest to, że tu nie chodzi o samego Lecha Kaczyńskiego, lecz o nas, Polaków. I to niezależnie od tego, czy na niego głosowaliśmy, czy nie. Bo kto dostaje tym kijem w łeb? Dostajemy my wszyscy, gdy patrzymy, jak upokarza się głowę państwa. Czy nie czujemy wstydu i zażenowania, gdy minister sportu Drzewiecki wespół z szefem związku siatkarskiego Przedpełskim nie dopuszczają do spotkania prezydenta z naszymi siatkarzami? Czy nie wstydzimy się, słysząc dziecinne tłumaczenia, że siatkarze byli zmęczeni i brudni, a de facto chodziło o „pogonienie prezydenta", bo mógłby zdyskontować sukces sportowców? Przypadkowo słyszałem rozmowę ważnych osób na ten temat i ton tej rozmowy, z prezydentem w tle, był zwyczajnie obrzydliwy. I obraźliwy dla nas, obywateli, nie dla prezydenta. Tak jak obrzydliwe i obraźliwe dla nas, obywateli, są wycieczki Janusza Palikota. Gdzie w nich ironia, lekkość czy przewrotność, o czym Palikot stara się nas przekonać, pozując na nowego Gombrowicza? Zero wyrafinowania, a za to czyste dresiarstwo. Smutne, że podobne metody coraz częściej zaczyna stosować prof. Stefan Niesiołowski. Bo o mgr. Sławomirze Nowaku nie warto nawet wspominać.
Najpierw sami w wyborach powszechnych prezydenta wynosimy do władzy, a potem tego swojego wyboru kompletnie nie szanujemy. Nie chodzi o krytykę czy uważne patrzenie prezydentowi na ręce, bo to jest normalne i konieczne. Skądinąd obecny prezydent do pięt nie dorasta swojemu poprzednikowi, jeśli chodzi o domagające się krytyki i uwagi związki biznesu i polityki czy objawy „filipińskiej choroby". Nie chodzi nawet o to, że poglądy prezydenta czy jego styl sprawowania władzy mogą się wielu nie podobać. Nie chodzi też o jego wizję państwa czy filozofię uprawiania polityki zagranicznej, bo ta często krytyki się domaga. Lecha Kaczyńskiego wdeptuje się w glebę za to, że w ogóle istnieje. Wali się bejsbolem w człowieka, wytykając mu przy okazji wzrost, tuszę czy wadę wymowy. Czym to się różni od znęcania się prawdziwych dresiarzy nad przypadkowo spotkanymi ludźmi? To jest szalenie krótkowzroczne i głupie. Bo otwiera furtkę do podobnego traktowania innych: nie tylko polityków, ale także naszych krewnych, sąsiadów czy pracowników. Jest bardzo cienka granica między nieakceptowaniem czyichś poglądów czy sposobu bycia a uznaniem, że ktoś taki nie ma prawa istnieć. Wtedy wszyscy staniemy się dresiarzami. Albo gorzej.