O ile Lech Kaczyński miał się za przedstawiciela Polski rozumianej jako paw, kogut lub Chrystus narodów, a samego siebie traktował jako ofiarę mediów, o tyle Komorowski ma się za prezydenta kraju rozumianego jako paw, kogut i Chrystus narodów, a samego siebie traktuje jako radosnego gajowego, którego media uwielbiają.
O ile Kaczyński nadymał się jak balon pełen pretensji do wszystkich tych, których nie lubił jego brat (a mało kogo lubił i lubi), o tyle Komorowski nieustannie i z zadowoleniem wypuszcza z siebie powietrze bogate w bon moty, niepomny na niczyje rady zachęcające do słownej wstrzemięźliwości.
O ile Kaczyński miał szacunek dla kobiet i pewne zrozumienie dla powagi walki o ich prawa, o tyle Komorowski traktuje kobiety jako przedmiot męskiego posiadania („nasze kobiety", które siedzą w domu i gotują mężom, a w szczególności nam, myśliwym, zupę). Prezydent Obama, którego konkurentką w wyborach na urząd prezydenta była (i będzie) kobieta myśliwy, a który wygrał wybory głosami między innymi kobiet wyemancypowanych oraz zwolenników praw zwierząt, musiał być „maczyzmem” prezydenta wstrząśnięty, choć udawał tylko zaskoczonego.
O ile Kaczyński obawiał się reakcji na swoje zachowania i był wyraźnie uprzedzony do publicznych komentatorów, o tyle prezydent Komorowski jest – niestety – z siebie bezgranicznie zadowolony i widok każdej kamery wprawia go w seans samouwielbienia, które jest jednocześnie – podzielonym na odcinki – kultywowaniem sarmackiej męskości.
O ile Kaczyński rozumiał polski patriotyzm wąsko i historycznie, o tyle Komorowski rozumie go historycznie i pompatycznie. Najważniejszymi jego elementami są: oddanie sprawiedliwości polskiej martyrologii oraz zniesienie wiz i innych utrudnień dla ekspansji polskiego narodu. Wizyta Miedwiediewa w Polsce została praktycznie zmarnowana na zajmowanie się tematami historycznymi, choć prezydent Rosji nie był gościem dyrektora muzeum martyrologii, lecz prezydenta reprezentującego duży kraj, i to nie tylko obywateli umarłych w chwale.
Wystąpienie Komorowskiego w sprawie zniesienia wiz dla Polaków starających się o wyjazd do USA było więcej niż upokarzające. Polski prezydent zwracał się do prezydenta amerykańskiego jak do wszechwładnego króla jakiegoś niepoważnego kraju. Tak jakby nie wiedział, że Polacy mają obowiązek wizowy, bo nie spełniają kryteriów określonych w amerykańskim prawie, po prostu: oszukują, pracując w ramach wiz turystycznych, i zostają, choć obiecują wrócić. Problemem nie jest więc wola amerykańskiego prezydenta, lecz lekceważenie praworządności w Polsce. Przywoływanie postaci Kościuszki czy Pułaskiego niczego nie zmieni ani nie zdyscyplinuje Polaków, by zaczęli przestrzegać praw kraju, w którym przebywają, ani nie złagodzi amerykańskich wymogów praworządności.
Kuriozalna jest też polska polityka amerykanizacji naszej armii, która polega na łaszeniu się do przywódców USA, by dali nam jakąś broń. Choćby do potrzymania. Najpierw była walka o tarczę antyrakietową, potem o F-16. Tarczy nie dostaliśmy, bo nie życzyli sobie tego Rosjanie, którzy choć nie mieli Kościuszki, to mają realną władzę. I nie używają jej tylko do proszenia się o zniesienie wiz. Teraz domagamy się, by amerykańskie gadżety choćby przylatywały na jakiś czas do Polski. No i będą. W miesiące nieparzyste czy parzyste amerykańskie maszyny wraz z ich dzielnymi dowódcami będą gościć na polskiej ziemi. Może nawet tu zapolują (w kancelarii pana prezydenta zostało właśnie zlikwidowane stanowisko pełnomocnika do spraw zwierząt. Prawdziwi mężczyźni praw zwierząt widać nie uznają). I tyle.
Jedynym efektem politycznych sukcesów pana prezydenta będzie zwiększona emigracja poznaniaków, którzy mieszkają w pobliżu lotniska dla amerykańskich latających gadżetów obronnych. Mieszkają, ale żyć już tam nie mogą. I może rzeczywiście warto postarać się dla nich o migrację bezwizową do USA.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.