Na ostatkowy wieczór przygotowano atrakcję – dla kobiet wstęp za darmo, a dla wszystkich drinki od godz. 21 do 24 za złotówkę. Tym razem do klubu weszli tylko ci, którzy skończyli 17 lat. Zwykle wpuszczają 14-latków.
– W mieście ostatki to udawane są. U nas to rzeczywiście jest zabawa. Potem 40 dni posuchy, to ludzie chcą na cały ten czas naładować baterie – mówi Sebastian Kubala, menedżer dyskoteki. Na rozpoczynający się Wielki Post Kubala kasuje w Exclusivie wszystkie imprezy i zamienia lokal w pizzerię. – Działamy już od sześciu lat i wiemy, jak jest. Najważniejsze, by było po prostu tanio i wesoło. Jak już trzy piwa czy drinki wypiją, to im wszystko jedno, jaka muzyka gra. Byleby była pod nóżkę – śmieje się.
– Na wsi jak zabawa, to totalna. Już kiedy historyk Jędrzej Kitowicz opisywał obyczaje XVIII-wiecznej wsi, to pisząc o karnawale, nie ukrywał: pijaństwo aż do nieprzytomności,obżarstwo do wyczyszczenia wszelkich zapasów z piwnic, cudzołóstwo niemalże na oczach małżonków. Tak, że jeszcze na msze w Środy Popielcowe ludzie pijani przychodzili – opowiada antropolog profesor Waldemar Kuligowski. – I to zostało w ludziach. Codzienność jest szara, nudna, biedna, to chociaż w sobotę zabawmy się tak bez granic, bez opamiętania, bez względu na wiek.
Jak wygląda taka zabawa, Polska dowiedziała się z telenoweli dokumentalnej Ireny i Jerzego Morawskich „Ballada o lekkim zabarwieniu erotycznym". Symbolem prowincjonalnego wodzireja stał się szemrany typ Cezary Mończyk. Blond panienki paradowały przed nim w bieliźnie, a on obiecywał im karierę modelek. Zamiast na wybiegach lądowały w basenach z kisielem w wiejskich dyskotekach.
Serial wywołał skandal. Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nałożyła na TVP 10 tys. zł kary za emitowanie go przed godziną 22. Rzecznik praw dziecka zarzucał twórcom, że ich dzieło stanowi zagrożenie dla rozwoju małoletnich, a Krzysztof Orszagh z Zespołu Pomocy Ofiarom Przestępstw złożył do prokuratury doniesienie przeciw Mończykowi.
Sprawę śledczy umorzyli, a Mończyk ma się świetnie, jego biznes działa, a dyskotek chętnych do organizowania erotycznych pokazów nie brakuje.
W internecie można oglądać zwiastuny „Ballady o lekkim zabarwieniu erotycznym 2". W filmiku „Czarek angażuje Malwinkę” widzimy, jak nieśmiała dziewczyna mówi, że to mama podsunęła jej ogłoszenie o castingu na modelki. – Ona zawsze widziała we mnie gwiazdę – mówi blond Malwinka, uśmiechając się do Czarka. Ten sprawdza jej wymiary i stwierdza: – Wstępnie jesteś zakwalifikowana. Zadzwoń do mamy i jej o tym powiedz.
Zwiastun „Czarek bada modelkę": Mończyk na dzień dobry mówi dziewczynie, że ma bardzo ładne piersi, ale za bardzo zabudowaną bluzkę. Kandydatka na modelkę bez wahania ją zdejmuje. Ściąga też spodnie, by pokazać tatuaż na pośladku.
– Cały czas kręcimy nowe odcinki – zapewnia Cezary Mończyk. – Jest tylko kwestią czasu, kiedy nowe odcinki serialu trafią również do telewizji publicznej.
Dziewczyny, choć dzięki poprzedniej edycji serialu wiedzą, na czym polega kariera u Czarka, tłumnie ustawiają się przed drzwiami jego agencji. W przedostatni karnawałowy weekend te szczęściary, które trafiły pod skrzydła Mończyka, zabawiały striptizem gości jednej z dyskotek na Pomorzu.
W agencji „zatrudnionych" jest kilkadziesiąt dziewcząt, które wedle potrzeby zaprezentują erotyczną bieliznę, zatańczą w klatkach albo urządzą „bijatykę” w kisielu, makaronie lub pianie. Ostatnim krzykiem mody są zapasy w oleju. Dziewczyny proszą panów z widowni o wylanie kilkudziesięciu litrów tłuszczu do basenu. Wybrańca zapraszają do wspólnej zabawy w oleju. Za rozebranie delikwenta dostają od Mończyka premię.
– Czasami robią to w sposób kompletnie bezpardonowy. Niejeden chłopak, który się opierał, wyszedł z basenu nie tylko utytłany olejem, ale i z wyrwanymi z koszuli guzikami i popsutym rozporkiem – zaśmiewa się Mończyk. – Ale dziewczyny dla tej dodatkowej kasy są w stanie zrobić naprawdę bardzo dużo.
Pracy Mończykowi nie brakuje, bo publika jest spragniona takiej rozrywki, a megadyskotekidziałają w każdym powiecie. Niemal wszystkie w starych halach fabrycznych, stodołach, budynkach gospodarskich po PGR-ach. W każdej co tydzień bawi się od kilkuset do kilku tysięcy osób. Przyciągają ich darmowe autobusy podstawiane przez organizatorów i tani alkohol.
Legendarnym klubem był zamknięty już Ekwador z podpoznańskiej wsi Manieczki. Z wioskowej dyskoteki założonej w 1998 r. rozrósł się do lokalu z dwoma odrębnymi salami muzycznymi, salą bilardową, zadaszonym ogródkiem, restauracją i sześcioma barami. Klientela zjeżdżała z całej Polski.
Wtedy jeszcze liczyła się muzyka. Kiedy Ekwador wydał własne składanki z muzyką techno, stał się sławny. Wyodrębnił się nawet specyficzny styl techno, znany właśnie jako „manieczki", czyli białe rękawiczki, gwizdki i okrzyki „jaaazda!”. Dziś muzyka to raczej dodatek do zabawy. Nie liczy się, jaki gra didżej. Potrzebne są tylko duże ilości alkoholu i atmosfera rozbuchanej seksualności.
Cezary Mończyk: – Odwiedziłem setki wiejskich dyskotek. Wszystkie wyglądają podobnie. I na każdej powtarza się schemat z dziewczynami, które marzą o księciu z miasta. Tak jest na Pomorzu, w Wielkopolsce, pod Warszawą. Miastowy chłopak może być mały, garbaty, bez zębów. Ale dla wiejskiej dziewczyny jest kimś. Ona jak tylko wróci z dyskoteki do domu, cały czas rozmyśla: zadzwoni, nie zadzwoni? Zaprosi do kina czy nie zaprosi? A ich koledzy po sobotniej imprezie spotykają się najpierw w kościele na mszy, potem na drewnianej ławce czy przystanku PKS i wspominają: a Zenek w zeszłą sobotę wypił dziesięć piw, a Krzysiek to już o północy zaliczył zgona! Nie ma co się dziwić, że dziewczyny, które znają ich od dziecka, nie chcą się z nimi wiązać.
Czym tu się pochwalić?
Rocznik 2001 z podstawówki w podlaskich Sabniach może się uważać za fartowny. Z 15 dziewczyn, które skończyły ósmą klasę, tylko dwie wylądowały na zasiłkach z nieślubnymi dziećmi, a aż trzem czy czterem udało się wyrwać do miasta. Reszta dwudziestoparolatek albo jest przy mężach, albo pracuje w kiosku czy sklepie. Pięć dni roboty od 8 do 16, potem dom, w gospodarstwie rodzicom trzeba pomóc, wieczorem „M jak miłość" albo „Barwy szczęścia”.
– Jak nie było rozrywek dziesięć czy 20 lat temu, tak i dziś nie ma – opowiada 24-letnia Joanna, której udało się wyjechać na studia do Lublina. – Co się dziwić, że na te dyskoteki ludzie masowo jeżdżą. Część do remizy w Niecieczy, inni do Aquarium w Zambrowie. To zawsze jakaś odmiana, no i nowych ludzi można poznać. Wiadomo, tak chłopaki, jak i dziewczyny z jednej wsi to już wszystkich znają, bardziej jak rodzina są. A na imprezie to ludzie popiją, otwierają się. Niejedna tak właśnie chłopaka poznała – tłumaczy dziewczyna.
28-letnia Anna z podlaskiej wsi Białousy do nauki nigdy się nie przykładała i dzisiaj tego żałuje. Bo koleżanki poszły na studia, chłopców z Białegostoku poznały. Teraz tylko na weekend czasem przyjadą i opowiadają: a to, że w kinie były, a to, że w kawiarni. A ona czym się pochwali? Przecież każdy wie, jak żyje: od poniedziałku do piątku w gospodarstwie pomaga, a w sobotę na dyskotekę do Jaświł jedzie.
Wątpliwa sława
– Dajesz, k…, dajesz! – dopinguje didżej rozbawiony tłum w klubie Mega Music w Wildze pod Warszawą. Tu króluje mieszanka house’u i techno. Panorama z Przęsławic niedaleko Grójca ma z kolei salę z klasycznym disco.
Największą sławę zdobył jednak kilka miesięcy temu klub Nokaut z Trawników pod Lublinem przedstawiony w kontrowersyjnym dokumencie HBO „Czekając na sobotę", również autorstwa Morawskich, który pokazał, w jakim upodlającym stylu bawi się polska wieś.
A było na co popatrzeć: matka namawiała córkę do udziału w striptizie, jej bezrobotni synowie upijali się do nieprzytomności piwem, choć w domu brakowało na jedzenie. W filmie wystąpiła też striptizerka, która mężowi wmawiała, że pracuje w nocy na inwentaryzacjach, choć naprawdę dawała się obmacywać pijanym facetom.
– No tak, Polska się śmiała, ale ciężko oceniać taką rozrywkę na wsi, bo każdy bawi się, jak potrafi i jakie warunki do tej zabawy ma – tłumaczy prof. Kuligowski. – Przecież striptiz jest też w klubach w miastach, ale tam nikt nie da się sfilmować, pokazać w telewizji. Ludzie na wsi są bardziej naiwni, dla nich to nie wstyd się bawić. I nie spodziewali się, jakie będą konsekwencje udziału w tym filmie.
Znany didżej Marcin Siegieńczuk, autor i wykonawca granej we wszystkich wiejskich dyskotekach piosenki „Ciało do ciała", opowiada: – Wiem, że niektórzy koledzy z branży zachęcają pijane dziewczyny do rozebrania się na scenie. I za każdym razem któraś się zgodzi. Dla mnie rozkręcanie publiczności w taki sposób jest żałosne. To robienie sobie jaj z nieświadomej dziewczyny, która przez chwilę myśli, że jest wielką gwiazdą.
On sam uważa, że nie wolno się śmiać z uczestników wioskowych zabaw. – Oni nie mieli od małego dostępu do teatrów, kin, eleganckich pubów i setek klubów i przez to są może trochę mniej obyci. Ale czy w dużych miastach ludzie nie upijają się w soboty do utraty przytomności, czy nie uprawiają przygodnego seksu?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.