JANUSZ LEWANDOWSKI: Europa odjechała nam daleko, gdy po wojnie opadła żelazna kurtyna. I nie ułatwiała nam zadania, gdy ruszyliśmy w pościg po roku 1989, bo przyspieszyła akurat wtedy, kiedy wsiadaliśmy do unijnego pociągu. Przyspieszenie miało postać nowego traktatu nazwanego początkowo „konstytucją europejską". Ubranie europejskiego traktatu w formę i symbolikę właściwą dla państwa narodowego było przejawem arogancji Zachodu; lekceważyło wrażliwość państw, które od niedawna cieszyły się suwerennością. Należało wówczas – ma rację m.in. Timothy Garton Ash – szykować Europę na historyczne spotkanie Wschodu z Zachodem, a nie uciekać do przodu, pogłębiając integrację.
Czy nie było w tym także chęci Zachodu, aby uciec nowym przybyszom? Przyjmiemy was do Unii, ale zamontujemy mechanizmy, które spowodują, że nie będziecie nadążać?
Cały proces akcesyjny był ciągłym pouczaniem, strofowaniem, rozliczaniem z prac domowych, aż wreszcie zdaliśmy maturę w roku 2004. Owszem, miałem wtedy poczucie, że Unia przyspiesza, oddala się, zamiast szykować wspólnotowy dom na przyjęcie nowych mieszkańców. Unia zajęła się traktatem, czyli sama sobą…
Teraz to się powtarza. 17 państw strefy euro spotka się 11 marca, a Sarkozy i Merkel zapowiedzieli, że mowa będzie o zacieśnianiu integracji w tym gronie.
I to w momencie, kiedy zagościliśmy już na dobre – w osobie Buzka, szefa Parlamentu Europejskiego, czy pozycji osiągniętej przez Tuska. Kiedy już aspirujemy do pierwszej ligi, zdobyliśmy uznanie jako poważny gracz w Europie, kiedy nastąpiła rewolucyjna przemiana wizerunkowa Polaków, kiedyś błędnych rycerzy porywających się z motyką na słońce, teraz postrzeganych jako autorzy sukcesu gospodarczego. A tu zdarza się coś takiego, co jest wprawdzie wymuszone przez sytuację, ale znowu nam utrudnia życie w Unii Europejskiej.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.