Nastał nam nowy rząd, któremu przyjdzie zmierzyć się z licznymi wyzwaniami. Jednym z nich bez wątpienia jest system emerytalny, którego reforma często przewija się w obietnicach polityków. Szkoda tylko, że zazwyczaj ich pomysły nie zbliżają się nawet do sedna problemu. Mamy jedynie przerzucanie się przeróżnymi propozycjami opierającymi się na majstrowaniu przy obecnym systemie.
Z grubsza wszystko bazuje na odpowiednim manipulowaniu trzema suwakami, które pozwalają na to, by utrzymać ZUS-owską machinę. Pierwszy z nich, znajdujący się po stronie przychodowej, to rosnące wciąż składki na ZUS, z roku na rok coraz bardziej dobijające mikroprzedsiębiorców. Dwa pozostałe to opcje związane z częścią wydatkową, a więc wysokość emerytur oraz wiek emerytalny. Odpowiednio korzystając z tych trzech narzędzi, tj. zwiększając składki, obniżając wysokość emerytur czy też podwyższając wiek emerytalny, możemy długo jeszcze podtrzymywać obecny patologiczny system. Największą karierę z tej trójki w ostatnim czasie robi wiek emerytalny.
Rząd PO-PSL postanowił opóźnić nam nieco moment przejścia w stan spoczynku, co w pakiecie z grabieżą OFE (bo tak trzeba to nazywać, wbrew twierdzeniom TK) stało się genialną w swej prostocie receptą na tragiczny stan finansów publicznych. Nihil novi, chciałoby się rzec, bo przecież już sam twórca przymusu ubezpieczeń społecznych Otto von Bismarck, wprowadzając swój system w życie, kierował się tym, by pod pretekstem zadbania o emerytury zwiększyć dochody budżetu państwa. Jak głosi anegdota, w pracach nad ustawami socjalnymi kanclerz dopytywał urzędników, ilu lat dożywają co zdrowsi Niemcy, na co doniesiono mu, że większość umiera, nie przekroczywszy 65 lat. Ustanowił więc wiek emerytalny na 70 lat, do których to dożywało ówcześnie bardzo niewielu Niemców. A że składki płacili wszyscy pracujący, to Bismarck nie dość, że osłabił przeciwnika politycznego, jakim byli socjaldemokraci szermujący hasłami o ubezpieczeniach społecznych, to jeszcze zyskał w budżecie dodatkowe źródło przychodów, które mógł przeznaczyć na rozbudowę armii. Zatem z punktu widzenia władzy było to rozwiązanie wręcz doskonałe.
Dziś z Bismarckowskim systemem mamy jednak spory problem, bo medycyna i wzrost poziomu życia zrobiły władzy takiego psikusa, że dożycie wieku emerytalnego nie stanowi już problemu dla zdecydowanej większości społeczeństwa. Do tego kiepsko wygląda przyrost naturalny, czego efektem jest to, że zaburzają się proporcje między emerytami a tymi, którzy pracują na ich utrzymanie, przez co obecny system przestał się bilansować. Stąd też konieczność majstrowania wspomnianymi na początku suwakami.
Tyle tylko że takie jedynie kosmetyczne poprawianie obecnego repartycyjnego systemu emerytalnego to leczenie objawów choroby, która się rozwija i którą coraz trudniej będzie pokonać. Czy jednak rząd Beaty Szydło stać będzie na to, by powiedzieć elektoratowi, że ZUS to ściema, trzeba go więc zlikwidować, wraz ze wszystkimi rozbuchanymi przywilejami emerytalnymi, i postawić na proste rozwiązania w stylu emerytury obywatelskiej?�
* Prezes Stowarzyszenia KoLiber
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.