Minister spraw zagranicznych Witold Waszczykowski zachował stanowisko. Nie dlatego że jest wytrawnym dyplomatą, bo nie jest. Głowę ocaliły mu opozycja i media, które już prawie ogłaszały pierwszą dymisję w rządzie Beaty Szydło. Ten mechanizm z naszego politycznego podwórka znamy doskonale – im silniej jakiś minister jest atakowany przez opozycję, tym bardziej może być pewny swojego stanowiska. Lider partii musi się przecież okazać przywódcą stada, który zawsze dba o swoich ludzi. Nie oddaje więc na żer opozycji i dziennikarzy swoich współpracowników. Nawet jeśli – a tak jest w przypadku Waszczykowskiego – nie darzy go szczególnym zaufaniem.
To właśnie dzięki istnieniu tego mechanizmu tak długo ministrami byli tak nieudolni politycy jak Sławomir Nowak czy Bartosz Arłukowicz. I nie łudźmy się, w tej kadencji nie będzie lepiej. Waszczykowski powinien odejść. I to wcale nie przez to, że zbyt szybko wezwał do Polski przedstawicieli Komisji Weneckiej – co zarzucał mu prezes Jarosław Kaczyński. Prawdziwym błędem ministra była próba odsunięcia o trzy miesiące przedstawienia opinii tej komisji w sprawie Trybunału Konstytucyjnego. Na dodatek Waszczykowski otwarcie namawiał inną instytucję europejską, by wpłynęła na Komisję Wenecką w tej sprawie. Zagrywka była tak czytelna i banalna, że już za jej prymitywizm ministra powinna spotkać kara.
Przesunięcie publikacji opinii o trzy miesiące miało zapobiec międzynarodowej krytyce Polski przed lipcowym szczytem NATO w Warszawie. Bo jeśli Komisja Wenecka przedstawi raport w tym tygodniu, to Polska może znów trafić na czołówki europejskich gazet i powrócą zarzuty o łamaniu prawa w naszym kraju. To z kolei może zakłócić ustalenia w sprawie instalowania na wschodniej flance Sojuszu oddziałów NATO.
Waszczykowski wykazał się tu wyjątkowym brakiem wiedzy o zarządzaniu kryzysowym. Nawet średniej klasy PR-owiec wie, że w czasie tego rodzaju katastrofy nie należy sprawiać wrażenia, iż ma się coś do ukrycia. Jedynym dobrym wyjściem z sytuacji jest okazywanie gotowości do pełnej współpracy. Jeśli więc opinia Komisji Weneckiej będzie dla rządu niekorzystna, to ten powinien zadeklarować zdecydowanie chęć zastosowania się do jej sugestii i rozwiązania problemu. Ten manewr już raz z powodzeniem zastosowała podczas debaty w Parlamencie Europejskim Beata Szydło. Zapewnianie o dobrej woli jest w stanie rozbroić niemal każdą bombę. Później trzeba jednak dalej prowadzić taką politykę, która wszystkim stronom konfliktu pozwoli wyjść z tego kryzysu z twarzą.
Waszczykowski nie popełnił więc błędu, zapraszając do Polski Komisję Wenecką. Dzięki temu ruchowi atmosfera napięcia wokół rządu PiS znacznie się przecież rozrzedziła, a nasza dyplomacja dostała czas na wyjaśnienie sytuacji podczas rozmów z europejskimi, zwłaszcza niemieckimi, politykami. Zresztą dość skutecznie go wykorzystała. Jego winą był zupełny brak samodzielności. Krytyka ze strony Jarosława Kaczyńskiego sparaliżowała go tak bardzo, że stracił zdolność do samodzielnego myślenia. Zamiast dbać o interes swojego rządu, postanowił wyłącznie przypodobać się szefowi partii, uznając za rzecz naturalną jego nieomylność.
O ile miękkość w polityce zwykle słabo się sprawdza, o tyle w przypadku ministra spraw zagranicznych jest grzechem nie do wybaczenia. Twardość nie może jednak polegać na pisaniu ostrych listów do zagranicznych mediów – na przykład do BBC w sprawie filmu na temat Polski, bo przez to naraża się na śmieszność. Chodzi tu raczej o mocne nerwy, które nawet w najtrudniejszej sytuacji pozwalają zwyciężyć umysłowi nad emocjami. ■
Zapewnienie o dobrej woli jest w stanie rozbroić niemal każdą bombę. Później jednak trzeba dalej prowadzić grę
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.