Hillary Clinton czuje się już kandydatką Demokratów na prezydenta, jednak śledczy z FBI teoretycznie wciąż mogą jej pokrzyżować szyki.
W ubiegłym tygodniu Hillary Clinton zaczęła zbierać gratulacje. W trwających wciąż prawyborach dostała wystarczającą liczbę głosów, żeby otrzymać nominację na prezydenckiego kandydata Demokratów. Na wiecu w Kalifornii zdążyła już nawet ogłosić, że zbliża się historyczny moment, w którym kobieta zostanie kandydatką na prezydenta z ramienia jednej z dwóch największych amerykańskich partii politycznych. Czy tak się rzeczywiście stanie? Wbrew pozorom jej nominacja wciąż nie jest pewna. Przede wszystkim toczy się śledztwo FBI w sprawie używania przez Clinton niezabezpieczonej prywatnej poczty, w czasie gdy była sekretarzem stanu. Z kolei dziennikarze węszą wokół niejasnego finansowania (w tym przez obce rządy) Fundacji Clintonów. Pozatym – jak podkreśla rywal Hillary w walce o nominację Demokratów, 74-letni socjalista Bernie Sanders – to, czy rzeczywiście z nim wygrała, rozstrzygnie się ostatecznie dopiero na Konwencji Demokratów 25-28 lipca w Filadelfii. To tam będą głosować tzw. superdelegaci, czyli w praktyce partyjny establishment. To oni zdecydują, czy Clinton zdobędzie nominację, którą w 2008 r. sprzątnął jej sprzed nosa Barack Obama.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.