Amerykanie to mistrzowie filmowej miłości do ojczyzny. Może najwyższy czas czegoś się od nich nauczyć?
Równo 20 lat temu kosmici spróbowali popsuć Amerykanom obchody ich najważniejszego święta. Ale w filmie „Dzień Niepodległości” odparto ich atak i dalej spokojnie świętowano. Czas na powtórkę. Kino patriotyczne zawsze jest na czasie. Odporne na wszelkiego rodzaju zawirowania historyczne i polityczne, potrafi doskonale przystosować się do zmieniającej się rzeczywistości. Na pozór wyświechtany wzorzec filmowej miłości do amerykańskiej ojczyzny cieszy się niesłabnącą popularnością. Flaga dumnie powiewa, podniosłe muzyczne tony budują napięcie, a ten czy inny John Rambo po raz kolejny ratuje świat, zazwyczaj dzierżąc w dłoni potężny karabin. W obliczu zbliżającej się premiery „Dnia Niepodległości: Odrodzenia” musimy sobie raz jeszcze uświadomić, że ów schemat nie chce nawet kamuflować swojego przeznaczenia: powtarzane jak mantry patriotyczne frazesy przekraczają już nie tylko granicę Stanów Zjednoczonych, ale zaczynają przemierzać kosmiczną pustkę, odgrywając rolę osobliwego straszaka na potencjalnych najeźdźców z odległych zakątków Wszechświata. Od dawien dawna to właśnie Amerykanie przodują w kinowych wariacjach na temat miłości do ojczyzny.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.