Polska rodzina ma rozporządzać takim samym dochodem jak przeciętna rodzina unijna. PKB na głowę według parytetu siły nabywczej ma skoczyć z 68 proc. do 95 proc. unijnej średniej, czyli nasz dobrobyt będzie porównywalny z tym, jaki mają dzisiaj Włochy. Ubóstwem i wykluczeniem nie będzie już zagrożony co czwarty, tylko co piąty Polak.
Państwowe fabryki mają produkować drony, elektryczne samochody i autobusy. Z polskich portów będą wypływać polskie promy pasażerskie. Górnictwo ma zostać uratowane, a stare elektrownie węglowe zastąpione nowymi siłowniami. W kraju ma działać też pierwszy reaktor atomowy, który wytwarzałby gorące gazy wykorzystywane do produkcji nawozów sztucznych. W oczach zagranicznych inwestorów Polska nie będzie już konkurować tanią siłą roboczą i niskimi kosztami pracy, lecz innowacyjnością. Tak według wicepremiera Mateusza Morawieckiego ma wyglądać Polska w 2030 r.
Morawiecki nie jest tutaj prekursorem, bo podobnych papierowych wizji Polski przyszłości było już wiele. Mieliśmy przecież plan Kołodki, o którym dzisiaj mało kto już pamięta. W 2004 r. był plan Hausnera, który miał ograniczyć wydatki państwa. Zamiast tego w kolejnych latach rosły. Pięć lat później pokazano plan Boniego. Na 400 stronach zapisano receptę na to, jak do 2030 r. zrobić z Polski kraj, w którym „chce się pracować, oszczędzać, inwestować, mieć dzieci”. Oprócz sterty zapisanych kartek dzisiaj z planu niewiele pozostało.
Siedem lat po tym, jak Donald Tusk przedstawiał w gmachu Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego to, co Boni wymyślił dla Polski, pojawia się nowy plan: Strategia na rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju, opracowana pod nadzorem Mateusza Morawieckiego. Pół roku wcześniej to, co zapisał na 224 stronach, przedstawił na 66 slajdach. I tutaj problem, bo zdaniem naszych rozmówców jedna forma prezentacji planu od drugiej niewiele się różnią. Wersja papierowa jest bardzo obszerna. Plan jest na tyle rozbudowany, że żaden z naszych komentatorów nie był w stanie przyswoić go w całości. Nawet czytanie go wyrywkowo, koncentrując się na jednym rozdziale, przysparza sporo problemów. Od pomysłów na to, jak rozruszać polską gospodarkę, aż puchnie głowa. Miejscami plan jest nierówny. Dobrze punktuje problemy polskich przedsiębiorców – biurokracja, kontrole, opieszałość sądów – ale nie daje już recept na to, jak te problemy rozwiązać. Zakłada restrukturyzację górnictwa tak, żeby kopalnie były wydajne, a wydobycie dostosowane do potrzeb rynku. Ale nie odpowiada na pytania, jak te cele osiągnąć.
Świetnie za to precyzuje, jak zwiększyć innowacyjność naszej gospodarki i namówić biznes do współpracy z nauką. Są też ciekawe pomysły energetyczne, mające uniezależnić nas od dostaw strategicznych surowców z zagranicy. I to przesłanie niezależności od zachodniego kapitału w jakiejkolwiek formie jest myślą przewodnią całego planu Morawieckiego.
Zresztą można to już przewidzieć, patrząc na okładkę dokumentu, gdzie zawarto cytat z Józefa Piłsudskiego: „Polska będzie wielka albo nie będzie jej wcale”. Tak jakby Morawiecki chciał powiedzieć, że albo będziemy stawiać na rodzimy kapitał, polskie firmy, produkty narodowe i globalne marki „made in Poland”, albo na zawsze pozostaniemy wielką montownią, w której zatrudnieni Polacy dają się drenować przez zachodnie korporacje.
Zarzuty do planu można mieć, ale to tylko strategia. Podobne piszą inne rządy i największe globalne korporacje. Do strategii potrzebne są taktyka i ludzie. Czy Morawiecki ich znajdzie? Nie wiadomo. Na ocenę planu jeszcze za wcześnie, bo rzeczywiście brakuje w nim konkretów. Konkretów w postaci gotowych projektów ustaw, które miałyby wielką wizję Morawieckiego wcielać w życie. My wyciągnęliśmy z niego, naszym zdaniem, trzy najbardziej kluczowe elementy. To te dotyczące małych i średnich firm, przemysłu i energetyki. Poprosiliśmy również kilku ekspertów o recenzję tego, jak Morawiecki za kilkanaście lat widzi Polskę.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.