W brytyjskim parlamencie odbyła się ostatnio debata na temat przyszłości obronnego systemu Trident, składającego się z czterech 150-metrowych okrętów podwodnych, wyposażonych w rakiety z głowicami nuklearnymi. Posłowie głosowali za jej odnowieniem, kosztem, bagatela, prawie 160 mld zł. Nie ukrywali jednak, że ich poważne wątpliwości budzi błyskawiczny rozwój technologii, dzięki której powstają coraz doskonalsze podwodne i nawodne bezzałogowce. Jaki ma to związek z systemem Trident? Brytyjskie okręty z bronią nuklearną na pokładzie odstraszają potencjalnego wroga, ponieważ są praktycznie niewykrywalne, jednak pojawienie się zdalnie sterowanych dronów, których głównym celem jest namierzenie okrętów przeciwnika, może sprawić, że ukrywająca się pod powierzchnią oceanów kosztowna flota stanie się bezużyteczna. Eksperci z think tanku BASIC (British American Security Information Council) zwracają też uwagę, że w przyszłości będzie można zdalnie sterować całymi grupami podwodnych i nawodnych dronów, tak zresztą jak próbuje się to robić w powietrzu, a to jeszcze bardziej zagrozi Tridentowi. Kłopoty pojawią się być może już wkrótce.
– Brytyjczycy słusznie obawiają się o bezpieczeństwo swoich okrętów podwodnych, ponieważ postęp w dziedzinie ich zwalczania z szybkiego zmienił się w galopujący – mówi Grzegorz Trzeciak, redaktor naczelny portalu Bezzałogowce.pl. I jest to bardzo szybki galop, bo według wiceadmirała Jamesa G. Foggo, dowódcy amerykańskiej 6. Floty USA, który mówił o dronach na tegorocznej konferencji MAST w Amsterdamie, w 2024 r. 30 do 40 proc. operacji militarnych na morzu będzie się odbywać z wykorzystaniem tzw. platform bezzałogowych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.