Rządzący staje przed lustrem niczym Nikodem Dyzma i mówi: „Cholera, do czego to człowiek doszedł!”
Sensacja. 21 października nie było wyborów. To była kolejna wielka kampania telewizyjna. Był casting do nowej i nowatorskiej telenoweli. Jej nowatorskość polega na tym, że telenowela jest grana we wszystkich najważniejszych stacjach telewizyjnych jednocześnie. Poza tym jest nadawana 7 dni w tygodniu. I jak to w telenoweli – świat jest piękny, ludzie dobrzy i wszystko się kończy happy endem. Mimo niecnych działań szwarccharakterów i nienawistników, czyli „bydła" (vide: „Lobotomia demokracji").
W telenoweli aktorzy nie muszą wiedzieć, jak się kieruje szpitalem czy firmą, jak się robi skomplikowane operacje, a nawet jak się wychowuje dzieci. Oni tylko robią miny, wykonują gesty i emitują dźwięki, które sugerują, że wiedzą i się znają. Takie, żeby widz się zidentyfikował, odciął, wzruszył, oburzył, a potem wrócił do normalnego życia. Podobnie jak aktorzy, którzy przecież bez kamery nie muszą się wygłupiać. I to samo robią zwycięzcy castingu z 21 października. Odgrywają swoje role, a prywatnie po zejściu z planu przestają się wygłupiać. A ponieważ Polacy wolą telenowele niż rzeczywistość, cały wysiłek idzie właśnie w kierunku seriali. Bo telenowelistość bije na głowę rzeczywistość, a przynajmniej bardziej się politycznie opłaca. Nie ma więc powodu, żeby się nabijać z powszechnych ostatnio miłosnych uniesień władzy, przesadzonych obietnic, sprzecznych komunikatów ministrów czy specyficznej kindersztuby niektórych wobec prezydenta. Takie są prawa scenariusza telenoweli (vide: „IV Rzeczpospolita nigdy nie powstała").Podejrzewam, że rządzenie po rolach w telenoweli wygląda teraz jakoś tak. Przychodzą ministrowie do urzędów i myślą sobie, że przecież ci urzędnicy niższego szczebla powinni wiedzieć, co oni mają robić i co w ogóle jest do zrobienia. Więc opowiadają różne dyrdymały, takie jak te przeczytane w scenariuszu telenoweli, i oczekują, że ich podwładni i tak będą robić swoje. No i liczą, że zagranica nie będzie się specjalnie przejmować różnymi niezbyt mądrymi deklaracjami, bo przecież wiadomo, że to nie na serio.
Z kolei urzędnicy myślą sobie, że skoro ich szefowie wygrali casting, to muszą wiedzieć, jak odgrywać swoje role. A praktycznie, to wystarczy robić to, co zwykle. Czyli przeważnie odwlekać podejmowanie ryzykownych decyzji, a nawet jakichkolwiek decyzji. Wszak oportunizm jest na dłuższą metę najlepszą strategią sprawowania władzy. Ci ważniejsi u władzy wiedzą, że ci mniej ważni nie wiedzą, iż ważniacy mają małe pojęcie o rządzeniu. Z kolei ci mniej ważni wiedzą, że ci ważniejsi nie wiedzą, iż mniej ważni nie muszą się znać na rządzeniu, bo zakładają, że na tym się akurat znają ważniacy. I tak pryska aura tajemniczości wokół władzy czy wręcz alchemia sprawowania władzy. I tak rządzący stają się rządakami. Ale w tym się mało kto orientuje (przynajmniej przez jakiś czas), z dziennikarzami na czele (vide: „Poglądacze III RP"). I taki rządzący staje przed lustrem niczym Nikodem Dyzma i mówi: „Do czego człowiek doszedł! Cholera, do czego to człowiek doszedł!". A potem powtarza, znowu jak Dyzma: „Co tam, trzeba się utrzymać choćby kilka miesięcy. Zanim się poznają". I niepotrzebnie się stresuje, bo naprawdę mało jest chętnych, którzy by się poznali. Więc trwa nie kilka miesięcy, lecz kilka lat, a nawet dłużej.„Wprost", obchodzący właśnie 25. urodziny, obiecuje swoim Czytelnikom (naszym Dobroczyńcom – dziękujemy!), że tak jak dotychczas będziemy się poznawać. Na tych wszystkich, którzy żyjąc z publicznych pieniędzy, są nieudacznikami, leniami, dali się skorumpować, oszukują, kłamią, nie uczą się, stosują nepotyzm czy są „tylko" hipokrytami. A jednocześnie będziemy się poznawać na ludziach uczciwych, prawych, pracowitych, przedsiębiorczych, twórczych, rzetelnych czy „tylko" przyzwoitych. „Wprost" nie będzie grać w żadnej telenoweli, chociaż teraz taka moda, lecz twardo trzymać się rzeczywistości. I obiecujemy Czytelników nie zanudzać, nie pouczać. I nie mendzić.
W telenoweli aktorzy nie muszą wiedzieć, jak się kieruje szpitalem czy firmą, jak się robi skomplikowane operacje, a nawet jak się wychowuje dzieci. Oni tylko robią miny, wykonują gesty i emitują dźwięki, które sugerują, że wiedzą i się znają. Takie, żeby widz się zidentyfikował, odciął, wzruszył, oburzył, a potem wrócił do normalnego życia. Podobnie jak aktorzy, którzy przecież bez kamery nie muszą się wygłupiać. I to samo robią zwycięzcy castingu z 21 października. Odgrywają swoje role, a prywatnie po zejściu z planu przestają się wygłupiać. A ponieważ Polacy wolą telenowele niż rzeczywistość, cały wysiłek idzie właśnie w kierunku seriali. Bo telenowelistość bije na głowę rzeczywistość, a przynajmniej bardziej się politycznie opłaca. Nie ma więc powodu, żeby się nabijać z powszechnych ostatnio miłosnych uniesień władzy, przesadzonych obietnic, sprzecznych komunikatów ministrów czy specyficznej kindersztuby niektórych wobec prezydenta. Takie są prawa scenariusza telenoweli (vide: „IV Rzeczpospolita nigdy nie powstała").Podejrzewam, że rządzenie po rolach w telenoweli wygląda teraz jakoś tak. Przychodzą ministrowie do urzędów i myślą sobie, że przecież ci urzędnicy niższego szczebla powinni wiedzieć, co oni mają robić i co w ogóle jest do zrobienia. Więc opowiadają różne dyrdymały, takie jak te przeczytane w scenariuszu telenoweli, i oczekują, że ich podwładni i tak będą robić swoje. No i liczą, że zagranica nie będzie się specjalnie przejmować różnymi niezbyt mądrymi deklaracjami, bo przecież wiadomo, że to nie na serio.
Z kolei urzędnicy myślą sobie, że skoro ich szefowie wygrali casting, to muszą wiedzieć, jak odgrywać swoje role. A praktycznie, to wystarczy robić to, co zwykle. Czyli przeważnie odwlekać podejmowanie ryzykownych decyzji, a nawet jakichkolwiek decyzji. Wszak oportunizm jest na dłuższą metę najlepszą strategią sprawowania władzy. Ci ważniejsi u władzy wiedzą, że ci mniej ważni nie wiedzą, iż ważniacy mają małe pojęcie o rządzeniu. Z kolei ci mniej ważni wiedzą, że ci ważniejsi nie wiedzą, iż mniej ważni nie muszą się znać na rządzeniu, bo zakładają, że na tym się akurat znają ważniacy. I tak pryska aura tajemniczości wokół władzy czy wręcz alchemia sprawowania władzy. I tak rządzący stają się rządakami. Ale w tym się mało kto orientuje (przynajmniej przez jakiś czas), z dziennikarzami na czele (vide: „Poglądacze III RP"). I taki rządzący staje przed lustrem niczym Nikodem Dyzma i mówi: „Do czego człowiek doszedł! Cholera, do czego to człowiek doszedł!". A potem powtarza, znowu jak Dyzma: „Co tam, trzeba się utrzymać choćby kilka miesięcy. Zanim się poznają". I niepotrzebnie się stresuje, bo naprawdę mało jest chętnych, którzy by się poznali. Więc trwa nie kilka miesięcy, lecz kilka lat, a nawet dłużej.„Wprost", obchodzący właśnie 25. urodziny, obiecuje swoim Czytelnikom (naszym Dobroczyńcom – dziękujemy!), że tak jak dotychczas będziemy się poznawać. Na tych wszystkich, którzy żyjąc z publicznych pieniędzy, są nieudacznikami, leniami, dali się skorumpować, oszukują, kłamią, nie uczą się, stosują nepotyzm czy są „tylko" hipokrytami. A jednocześnie będziemy się poznawać na ludziach uczciwych, prawych, pracowitych, przedsiębiorczych, twórczych, rzetelnych czy „tylko" przyzwoitych. „Wprost" nie będzie grać w żadnej telenoweli, chociaż teraz taka moda, lecz twardo trzymać się rzeczywistości. I obiecujemy Czytelników nie zanudzać, nie pouczać. I nie mendzić.
Więcej możesz przeczytać w 49/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.