Część polskiego biznesu „podpisała” swój pierwszy milion
Leszek Czarnecki dziwi się, że po ujawnieniu informacji o jego esbeckich związkach w latach młodości (durnej i chmurnej) zaczęły się chwiać jego firmy zbudowane w wieku męskim. Jeśli to zdziwienie jest prawdziwe, to znaczy, że nie do końca rozumie on, na czym polega biznes. Odsyłam go w takim razie choćby do prezesa GPW Ludwika Sobolewskiego, który w tym wydaniu „Wprost" tłumaczy, że to głównie emocje kształtują postrzeganie rynku przez masowego odbiorcę. A Czarnecki zrobił w swojej młodości coś, co w wieku męskim może wywołać kaskadę, jeśli nie łez, to na pewno emocji.
Broń Boże, nie zamierzam sadzać Czarneckiego na krześle elektrycznym za jego błędy młodości. Nie wiem tylko, czy lżej mi na duszy, gdy co kilkadziesiąt dni dowiaduję się, że kolejny polski krezus nie ukradł (jak ciągle uważa kilkadziesiąt procent Polaków) swojego pierwszego miliona. Że zapewnił go sobie podpisaniem czegoś tam w latach 70. bądź 80. Owszem ci, którzy choć trochę znają tamtą rzeczywistość, wiedzą, że na ogół podpisanie czegoś tam bardzo ułatwiało zrobienie czegokolwiek na większą skalę w prywatnym biznesie, zwłaszcza w tym, który sięgał poza granice PRL (nawet tę z NRD). Tak było – niestety. I tym sposobem wielką kasę mają dziś również ci, którzy wcale nie byli asami biznesu. Byli po prostu cwaniakami, a w najlepszym wypadku – konformistami.
To prawda, że podpisanie czegoś tam w młodości durnej i chmurnej może mieć nie byle jakie znaczenie w wieku męskim. To, co dalej napiszę, nie dotyczy jednak, przynajmniej mam taką nadzieję, akurat Leszka Czarneckiego. Bo on chyba naprawdę, gdy już „podpisał" swój pierwszy milion, urwał się ze smyczy smutnym panom. Robił biznes, wymyślał, rozkręcał, a potem sprzedawał firmy. W jego otoczeniu raczej nie widać dziwnych dżentelmenów na odległość pachnących ulicą Rakowiecką (tam, przypomnę młodszym, była siedziba SB) lub aleją Niepodległości (siedziba dawnego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego).
Wielu innych, którzy nie ukradli, lecz „podpisali" swoje pierwsze miliony, postępowało często zgoła inaczej. I uwikłało swoje biznesy w dziwne układy. Układy stworzone przez owych smutnych z Rakowieckiej i Niepodległości, cwaniaków, którzy zapewne wcześniej niż inni obywatele Rzeczypospolitej Ludowej zdali sobie sprawę z tego, że runie ona szybciej, niż można się było wtedy spodziewać. I szykowali sobie gniazdka w nowej rzeczywistości. Skutecznie. Dziś to właśnie dlatego, że część ważnych postaci polskiego biznesu popełniła błędy „wieku młodzieńczego", po biznesowych salonach nadal błąkają się dziwne postacie z minionej epoki. Jak choćby pewien wręcz operetkowy generał służb specjalnych (jak opowiada jego otoczenie, nawet sam dla siebie zaprojektował generalski mundur mający go odróżnić od innych generałów), który nie ukrywa, że najlepszy jest w bieganiu maratonów i podciąganiu się na drążku. Ów generał robi zaś za wyrocznię ekonomiczną w wielu zacnych polskich firmach. Dlaczego nikt mu (i setkom innych podobnych) nie powie – idź pan podciągać się na drążku? No właśnie, dlaczego?
Warszawka szepce, że lada chwila usłyszymy o kolejnych konsekwencjach tego, że część naszego biznesu „podpisała" swój pierwszy milion. Lada chwila dowiemy się, że niektóre przedsięwzięcia bądź wielkie transakcje były droższe, niż wynikałoby to z reguł biznesu, dlatego że trzeba było znaleźć kasę na opłacenie smutnych panów z przeszłości, że przy niektórych prywatyzacjach też kręcili się niebezinteresownie owi panowie. Lada chwila usłyszymy też zapewne, że odnalazły się kolejne przechowywane w niektórych archiwach (jak choćby w tym w warszawskiej cytadeli) dokumenty dotyczące tych, którzy „podpisywali" swoje pierwsze miliony. Niestety, trzeba przyznać rację prezesowi Sobolewskiemu, że emocje mają naprawdę duży wpływ na biznes. Nie chcę być złym prorokiem, ale powinniśmy się przygotować wręcz na nadmiar emocji – wywołanych tym, że znaczna część ludzi naszego biznesu miała młodość durną.
Broń Boże, nie zamierzam sadzać Czarneckiego na krześle elektrycznym za jego błędy młodości. Nie wiem tylko, czy lżej mi na duszy, gdy co kilkadziesiąt dni dowiaduję się, że kolejny polski krezus nie ukradł (jak ciągle uważa kilkadziesiąt procent Polaków) swojego pierwszego miliona. Że zapewnił go sobie podpisaniem czegoś tam w latach 70. bądź 80. Owszem ci, którzy choć trochę znają tamtą rzeczywistość, wiedzą, że na ogół podpisanie czegoś tam bardzo ułatwiało zrobienie czegokolwiek na większą skalę w prywatnym biznesie, zwłaszcza w tym, który sięgał poza granice PRL (nawet tę z NRD). Tak było – niestety. I tym sposobem wielką kasę mają dziś również ci, którzy wcale nie byli asami biznesu. Byli po prostu cwaniakami, a w najlepszym wypadku – konformistami.
To prawda, że podpisanie czegoś tam w młodości durnej i chmurnej może mieć nie byle jakie znaczenie w wieku męskim. To, co dalej napiszę, nie dotyczy jednak, przynajmniej mam taką nadzieję, akurat Leszka Czarneckiego. Bo on chyba naprawdę, gdy już „podpisał" swój pierwszy milion, urwał się ze smyczy smutnym panom. Robił biznes, wymyślał, rozkręcał, a potem sprzedawał firmy. W jego otoczeniu raczej nie widać dziwnych dżentelmenów na odległość pachnących ulicą Rakowiecką (tam, przypomnę młodszym, była siedziba SB) lub aleją Niepodległości (siedziba dawnego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego).
Wielu innych, którzy nie ukradli, lecz „podpisali" swoje pierwsze miliony, postępowało często zgoła inaczej. I uwikłało swoje biznesy w dziwne układy. Układy stworzone przez owych smutnych z Rakowieckiej i Niepodległości, cwaniaków, którzy zapewne wcześniej niż inni obywatele Rzeczypospolitej Ludowej zdali sobie sprawę z tego, że runie ona szybciej, niż można się było wtedy spodziewać. I szykowali sobie gniazdka w nowej rzeczywistości. Skutecznie. Dziś to właśnie dlatego, że część ważnych postaci polskiego biznesu popełniła błędy „wieku młodzieńczego", po biznesowych salonach nadal błąkają się dziwne postacie z minionej epoki. Jak choćby pewien wręcz operetkowy generał służb specjalnych (jak opowiada jego otoczenie, nawet sam dla siebie zaprojektował generalski mundur mający go odróżnić od innych generałów), który nie ukrywa, że najlepszy jest w bieganiu maratonów i podciąganiu się na drążku. Ów generał robi zaś za wyrocznię ekonomiczną w wielu zacnych polskich firmach. Dlaczego nikt mu (i setkom innych podobnych) nie powie – idź pan podciągać się na drążku? No właśnie, dlaczego?
Warszawka szepce, że lada chwila usłyszymy o kolejnych konsekwencjach tego, że część naszego biznesu „podpisała" swój pierwszy milion. Lada chwila dowiemy się, że niektóre przedsięwzięcia bądź wielkie transakcje były droższe, niż wynikałoby to z reguł biznesu, dlatego że trzeba było znaleźć kasę na opłacenie smutnych panów z przeszłości, że przy niektórych prywatyzacjach też kręcili się niebezinteresownie owi panowie. Lada chwila usłyszymy też zapewne, że odnalazły się kolejne przechowywane w niektórych archiwach (jak choćby w tym w warszawskiej cytadeli) dokumenty dotyczące tych, którzy „podpisywali" swoje pierwsze miliony. Niestety, trzeba przyznać rację prezesowi Sobolewskiemu, że emocje mają naprawdę duży wpływ na biznes. Nie chcę być złym prorokiem, ale powinniśmy się przygotować wręcz na nadmiar emocji – wywołanych tym, że znaczna część ludzi naszego biznesu miała młodość durną.
Więcej możesz przeczytać w 28/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.