Żadna z nich nie dodaje jednak, że głosować można jedynie na kilkadziesiąt piosenek, które wcześniej zaakceptował jednoosobowo dyrektor muzyczny stacji. Mówię poważnie: inne piosenki, choćby były nie wiem jak genialne, nie mają prawa startu. Sprawdźcie. Nawet gdyby zmartwychwstali The Beatles w swej najlepszej formie, nie mieliby szans.
Czy to są prawdziwe wybory? Czy na świecie naprawdę nie ma lepszych piosenek? I to takich, z którymi by się wam lepiej żyło? Oczywiście, że są. W czasie gdy napisałem tych kilka zdań, na świecie powstało z tysiąc piosenek, a w ciągłym obiegu są ich miliony. Niestety, nie usłyszycie ich, bo dyrektorzy stacji, pilnując interesu swych rozgłośni, pozwalają wam usłyszeć tylko niektóre z nich. Macie dostęp do mniej niż jednej setnej promila istniejącej na świecie muzyki. Przeboje zostały wybrane za was bez waszego udziału. Te, które słyszycie, stanowią mikre ziarnko piasku na Saharze, gdzie leżą niepoliczalne ilości pięknej muzyki.
W polskiej polityce dyrektorem programowym narodowej rozgłośni wyborczej jest teraz Donald Tusk. Jego zastępcami są zaś Waldemar Pawlak, Jarosław Kaczyński i Grzegorz Napieralski. To oni wam wybiorą burmistrzów, wójtów, sołtysów i radnych. Bez ich klepnięcia nikt nowy się nie prześliźnie, choćby był politycznym Gershwinem.
Nazywanie wyborów w Polsce demokratycznymi jest jednym wielkim ponurym żartem z rzeczywistej demokracji. Czterech facetów przygotowuje nam wszystko od parteru po dach i to oni pokazują palcem, kto kandydować może, a kto nie, który kandydat partii gdzie będzie startował i jaki otrzyma budżet. Spróbujcie wystartować sami, to się przekonacie, na czym to polega.
Kilka lat temu jeden z moich kumpli zakochał się w PiS i wystartował z ramienia tej partii na wójta w jakiejś gminie. Na dzień dobry dowiedział się, że nie wolno mu wydać na kampanię więcej niż 1000 zł. Za przekroczenie tej kwoty groziła mu kara finansowa. Dlaczego? Bo jego ulubiona partia zdecydowała się wesprzeć setkami tysięcy złotych innego kandydata i tamtemu przydzieliła pierwsze miejsce na liście – facet po prostu musiał wygrać. A że suma wydatków na kampanię danego komitetu ma swój limit, więc dla równowagi całej reszcie obcięto budżety do granic głodu. Podobnie działo się w PO, SLD i PSL. Każdy kandydat miał identyczny ból: lądował w rozdzielniku kasy, którą kroił jakiś szef i ktoś otrzymywał garść drobnych, a inny fortunę. Tak wyglądają równe szanse wyborcze od strony politycznego brzucha.
Myślę, że wiecie, iż pieniądze w ten sposób rozdzielane są naszymi pieniędzmi. Że pochodzą z naszych podatków. Że każda partia w przededniu wyborów kładzie na stół wór NASZYCH pieniędzy i po przyjrzeniu się listom jeden partyjny bonzo podejmuje stosowne decyzje: temu damy dużo, bo nasz, temu damy mniej, bo trzyma z kimś, kogo nie lubimy. Nadal uważacie, że to wy wybieracie kogokolwiek?
Nie chce mi się mnożyć przykładów dławiących wolność wyboru szwindli, które zaczynają się od układania list partyjnych (które to listy powinny być z mocy prawa zakazane). Ale mam nadzieję, że wiecie, dlaczego PSL się nie zgadza na okręgi jednomandatowe – po prostu w otwartej walce znikłby z powierzchni ziemi. I że domyślacie się, dlaczego nie ma prawyborów w partiach takich jak SLD – bo kandydaci musieliby mieć równe warunki finansowe i nie daj Bóg wówczas by wygrał lepszy, a nie wskazany przez Napieralskiego, a i sam Napieralski być może by w nich przepadł mocą decyzji otwartej konwencji. I dlaczego Tusk z Kaczyńskim tak bronią układanych odgórnie list wyborczych? Bo ich pupile z jedynek wylecieliby w kosmos.
Otwórzcie oczy. Gdy zastanawiacie się, o co w tej chwili toczy się bój między panami Schetyną i Tuskiem, to wam podpowiem: o to, kto ustali listy wyborcze, upchnie swoich kandydatów, da swoim ludziom kasę na promocję, by po zwycięstwie wybrani stanowili zaplecze swojego pana. O tym, żebyście wybrali najlepszych dla was, nikt tu nie myśli.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.