Wersja „soft" patriotyzmu nie zawiera agresji, jest za to banalna, ckliwa i nudna jak flaki z olejem. Młodych ludzi nie pociągnie. Pociąga za to prezydenta. Patriotyzm, o którym mówił podczas narodowego święta, składa się z pochwały naszej tradycji, ze sloganów o wolności i nowoczesności (ani słowa o tym, że połowa obywateli, czyli kobiety, nie cieszy się ani pełną wolnością, ani równością), z balonów pustej dumy, że konstytucję jako jedni z pierwszych na świecie napisaliśmy (ale ani słowa o tym, w jakich kłótniach powstawała i jakim podstępem została uchwalona, no i że wcale nam nie służyła), z wielkiej radości, że była „transformacja”, że jest „suwerenność”, że fajnie jest. A dzięki komu to wszystko? Oczywiście dzięki papieżowi. No bo nie dość, że nam tę wolność wywalczył, to jeszcze nauczył nas „patriotyzmu nadziei”. Powinniśmy więc się radować. I prezydent się raduje, choć najczęściej tylko z żoną.
Ciekawe, że nikomu z polityków do głowy nie przyjdzie, że patriotyzm może mieć zupełnie inne, ciekawsze formy i znaczenia. Występują one notabene w krajach, do których Polacy lubią wyjeżdżać i w których coraz bardziej lubią zostawać, bo tam politycy, chwaląc patriotyzm, odwołują się do bardziej atrakcyjnych wartości niż „krew" i „papieska nadzieja”, a mianowicie do wartości dobrobytu, wartości wspólnotowych, społecznych, utopijnych, kulturowych i obywatelskich.
Można być przecież dumnym ze swojej ojczyzny nie z powodu nieszczęść, ofiar i nieudanych projektów wyzwoleńczych, z których składa się nasza historia, lecz z powodu bogactwa i sukcesów ekonomicznych, na które się zapracowało dzięki kultywowaniu mieszczańskich cnót (oszczędność, pracowitość, skrupulatność finansowa), dla których my, Polacy, mamy niezrozumiałą pogardę, choć przecież jesteśmy przedsiębiorczy i lubimy dobrobyt (bardziej niż powstania). Taki mieszczański patriotyzm mają na przykład Holendrzy. W Turcji nikt nie okaże dumy z imperializmu otomańskich walecznych przodków, lecz raczej będzie zachwalał nowoczesną, laicką republikę stworzoną przez Atatürka. W innych krajach ważne są wartości społeczne i wspólnotowe odnoszące się do współczesnych osiągnięć, ewentualnie do bogatego dziedzictwa kulturowego, jak w Grecji. Są też społeczności, które cieszą się wysokim kapitałem społecznym osiągniętym w warunkach ogromnej różnorodności, otwartości i tolerancji. Należą do nich społeczności Północy. Francuzi bardziej dumni są z republiki, świeckości państwa, praworządności i innych cnót obywatelskich niż z wojen Napoleona, choć te akurat w większości były udane (w przeciwieństwie do dużej liczby naszych militarnych inicjatyw). Amerykanie cieszą się przede wszystkim „nowym obywatelstwem" czy polityczną więzią, która powstała wśród różnych narodów przybyłych na Nowy Kontynent. Każdy z nich może kultywować swoją narodową odrębność, wszyscy czują się jednak obywatelami jednego kraju. I są z niego autentycznie dumni. Można też kochać ojczyznę, bo jest wielką nadzieją na przyszłość, projektem, w którym wszyscy uczestniczą i którym się cieszą niezależnie od balastu historycznych doświadczeń i niepowodzeń.
Polskę można też kochać taką, jaka jest. Tylko – na Boga! – wymieńmy sobie jej „patriotycznych" polityków. Na innych.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.