Kosmiczny maraton
Na polanie gąszcz teleskopów, namioty pełniące funkcję polowych obserwatoriów. Pomiędzy nimi przemykają cienie – ruch niektórych z nich znaczą smugi czerwonego światła z czołówek umocowanych na głowach. Podchodzę do najbliższego stanowiska. – Fotografuję M13 – wyjaśnia mężczyzna (ciemne ubranie, szeleszcząca kurtka).
Po krótkim kursie astronomii dla początkujących, który miał przygotować mnie do tego wyjazdu, potrafiłam rozszyfrować symbol jako Gromadę Herkulesa. To jakbykula z gwiazd – astronomowie szacują, że w takim skupisku może być ich nawet milion. W naszej galaktyce gromad kulistych jest blisko 160. Co takiego ciekawego jest akurat w tej, że zasłużyła na zdjęcie? Gołym okiem można ją zobaczyć tylko w bardzo sprzyjających warunkach. To w jej kierunku nadano w 1974 r. tzw. wiadomość z Arecibo – sygnał radiowy do potencjalnych obcych, który niósł informacje o Ziemianach. Mój rozmówca nie zajmował się jednak ideologicznymi wyjaśnieniami.
– Za chwilę obfocę M2 – poinformował tylko i chyba wskazał ręką gdzieś w mrok (kurtka zaszeleściła). – Ale lepiej idź tam. Podobno ktoś bawi się w maraton Messiera. Brnę w ciemności między teleskopami. Fajnie byłoby pogadać z maratończykiem. Maraton Messiera to rodzaj zabawy astronomicznej, popularnej wśród bardziej zaawansowanych obserwatorów nieba. Polega na tym, by w ciągu jednej nocy odszukać na niebie możliwie najwięcej obiektów z katalogu noszącego nazwisko XVIII-wiecznego francuskiego astronoma. Jest ich tam 110.
Kiedy Karol Messier je spisywał, traktował je jako swego rodzaju odpadki. Był zapalonym obserwatorem komet. Irytowało go, kiedy zamiast komety w okular teleskopu właził mu jakiś rozmazany, nieruchomy kłaczek. Postanowił spisać te przeszkadzajki i w 1784 r. opublikował swój katalog. Dziś wiemy, że te niewyraźne plamki to mgławice, gromady gwiazd czy galaktyki. Oznacza się je symbolem M i cyfrą od 1 do 110.
Odkryć obce światy
– Ja, widzi pani, kiedyś lubiłem sobie popatrzeć przez okular – opowiada mi lokator jednego z namiotowych obserwatoriów. – Ale teraz tylko zdjęcia robię. Analizując fotografię, można zobaczyć o wiele więcej, niż patrząc w teleskop. Teraz fotografuję Galaktykę Andromedy. Żeby zdjęcie wyszło dobre, potrzeba nieraz nawet kilku godzin ekspozycji. Potem trzeba obrobić zdjęcia, ale efekt może być oszałamiający.
Andromeda to spiralna galaktyka, będzie widać dysk, jej ramiona, miliardy gwiazd, które się na nią składają. Wie pani, że dzieli nas od niej 2,5 mln lat świetlnych? To, co oglądam na zdjęciu, to obraz tej galaktyki sprzed ponad 2 mln lat! A ona zbliża się do nas z prędkością 120 km/s. Najprawdopodobniej za kilka miliardów lat zderzy się z naszą Drogą Mleczną. To by było zdjęcie! Do namiotu zagląda ciemna sylwetka.
– Jan, chcesz coś ciepłego do picia? – pyta żeńskim głosem.
Jan dziękuje. Nie widzę go zbyt dobrze, ale brzmi tak na mniej więcej 50 lat.
– Co pan robi na co dzień? – pytam.
– Zajmuję się deweloperką. Myślałem kiedyś, żeby zostać astronomem, ale z tego nie da się wyżyć. Więc tylko mam takie hobby. No i żonę na gwiazdy poderwałem – śmieje się. Noc gęstnieje. Na polanie robi się coraz ciaśniej.
– Ten facet tam – mówi Karol, mój przewodnik, który zaprosił mnie w to niezwykłe miejsce – to łowca obcych światów. Znana postać w świecie astroamatorów.
Widzę zwalistą sylwetkę na turystycznym krzesełku. W ciemnościach majaczą jasne buty. Nazywa się Marcin Wardak, bardziej znany jako Hans. Dopiero następnego dnia dowiem się, jak wygląda. W jadalni zbierze się wokół niego grupka pasjonatów, ciekawych, jak odkrywa się dalekie planety.
– Tak naprawdę wystarczy amatorski sprzęt – zachęca Hans.
– Niewielki teleskop, aparat fotograficzny lub kamera. Ustawiamydługą ekspozycję i robimy wiele zdjęć wybranego kawałka nieba. Potem fotki przepuszczamy przez odpowiedni program komputerowy, który analizuje jasność sfotografowanych gwiazd.
Niektóre będą dość regularnie przygasać i się rozjaśniać. To dlatego, że na ich tle co pewien czas przesuwa się planeta. Co więcej, jeśli w te zmiany natężenia światła wkradnie się pewna nieregularność, możemy przypuszczać, że ta planeta ma księżyc – jeden lub kilka. Słuchacze są pod wrażeniem. Wszystko wydaje się takie proste. W dodatku okazuje się, że z danych zebranych przez takich amatorów korzystają profesjonalni astronomowie.
Czarny inkubator gwiazd
Życie w Jodłowie płynie specyficznym rytmem. Jeszcze o świcie na polanie widać kilku zapaleńców. W ciągu dnia to miejsce się wyludnia. Wszyscy śpią. No, może nie wszyscy. Kilka osób wystawia teleskopy służące tylko do obserwacji Słońca. Idę spać.
Trzeba zebrać siły przed wieczorem. Po godzinie 22 na polanie spory gwar. Siadam z boku, żeby po prostu pogapić się w rozgwieżdżone niebo. Zerkam do góry. Kurczę, coś jest nie tak. Zerkam jeszcze raz. Coś jakby tam było, ale kiedy próbuję skupić na tym wzrok, znika. Jasna plamka się wymyka.
– Nie patrz prosto na nią – radzi Karol gdzieś z mroku. – Spróbuj na nią tak właśnie łypać, wtedy ją zobaczysz. To M33, galaktyka w Gwiazdozbiorze Trójkąta. Jest 2,9 mln lat świetlnych stąd i naprawdę trudno ją zobaczyć bez teleskopu. Ale dlaczego znika, kiedy próbuję się jej przyjrzeć? – Bo bardzo słabo świeci. To, że w ogóle ją dostrzegasz, wynika z budowy naszego oka – tłumaczy Karol. Wyciągam telefon i sprawdzam w internecie.
Rzeczywiście: na obrzeżu siatkówki w naszym oku jest dużo więcej światłoczułych receptorów niż w jej centrum. Są niezwykle czułe na światło, mogą zareagować nawet na pojedynczy foton. Mają też dużą czułość w wykrywaniu poruszających się obiektów, co umożliwia tzw. zauważanie kątem oka. – Przestań świecić – irytują się obserwatorzy wokół.
– Wzrok odzwyczai się od ciemności i będziesz widzieć dużo mniej gwiazd. Ciekawe, że na niebie są miejsca, w których jest naprawdę ciemno. I nie jest to wina gapienia się w komórkę. Po Drodze Mlecznej ciągną się czarne smugi. Tam nie ma gwiazd. – Są – słyszę zapewnienie – ale zasłania je międzygwiezdny pył. Materia międzygwiezdna koncentruje się gdzieniegdzie w dużych obłokach, tworząc tzw. ciemne mgławice. One pochłaniają prawie całe światło i dlatego zasłaniają gwiazdy w tle. Największe ciemne mgławice są widoczne gołym okiem – właśnie jako ciemne miejsca w obrębie Drogi Mlecznej.
Co się tam dzieje? Uważa się, że to wylęgarnia nowych gwiazd.
Gwiazdy pod strzechy
„Czy ktoś w ogóle spisał te wszystkie gwiazdy?" – myślę, obserwując cienie ludzi. Nie wiem jeszcze, że za parę godzin zobaczę człowieka, dla którego katalogowanie niebiańskich obiektów stało się życiową pasją. Piotr Brych, z wykształcenia fizyk, z zawodu teletechnik. Jest autorem największego drukowanego atlasu nieba. Skatalogował w nim 2 430 768 gwiazd, 70 tys. galaktyk, gromad i mgławic. – Pasjonuję się astronomią i lubię wszelkie mapy – mówi.
– Co może wyniknąć z takiego połączenia, jeśli nie atlas nieba? Mieszkam w dużym mieście, nie mam warunków do prowadzenia obserwacji. A tak mogę sobie na te gwiazdy na mapie popatrzeć. Robiłem ten atlas od 1995 r. Żona się denerwowała, że tracę czas i pieniądze. Teraz, kiedy on się sprzedaje, narzeka już tylko na czas. A czas w Jodłowie gwałtownie się skurczył. Po trzech gwiaździstych nocach astronomiczne obozowisko powoli się zwija. Wśród pakujących się ludzi krąży Adam Jesionkiewicz, właściciel portalu Astropolis.pl, organizator StarParty.
– Marzy mi się, żeby astronomia przestała być takim niszowym hobby – wzdycha i roztacza plany dotarcia z gwiazdami pod strzechy.
– To naprawdę zabawa dla każdego. Wystarczy lornetka i kawałek ciemnego nieba, żeby poczuć dreszcz na plecach – zapewnia. Nagle słyszę za plecami znajomy głos, który pierwszej nocy opowiadał o fotografowaniu Gromady Herkulesa. Odwracam się, widzę wysokiego mężczyznę około czterdziestki, włosy na jeża, szeleszcząca kurtka.
– Dlaczego się tym zajmujesz? – pytam. – Czy ja wiem? Zacząłem, kiedy miałem kilkanaście lat. Przeczytałem Lema, zbudowałem swój pierwszy teleskop i jakoś to poszło. Astronomia to taki sposób na życie. Jak wędkarstwo.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.