"Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf" - ta zasada jeszcze w latach 80. była metodą pracy wielu prokuratorów w krajach realnego socjalizmu.
W złym systemie nawet dobrzy prokuratorzy nie mogą efektywnie pracować
Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf" - ta zasada stalinowskiego prokuratora generalnego Andrieja Wyszyńskiego jeszcze w latach 80. była metodą pracy wielu prokuratorów w krajach realnego socjalizmu. Na tej zasadzie skazywano nie tylko politycznych dysydentów - w Rosji Josifa Brodskiego czy Anatolija Szczaranskiego, w Czechosłowacji Vaclava Havla czy Jiríego Niemca, w Polsce Adama Michnika czy Leszka Moczulskiego - lecz także osoby niewygodne dla lokalnych sitw, w których prokuratorzy zajmowali poczesne miejsca. Nic dziwnego, że w czasach PRL na hasło "prokurator" można się było spodziewać wszystkiego, tylko nie przestrzegania prawa bądź niezawisłości. Prokurator był takim samym ramieniem władzy jak ZOMO czy Służba Bezpieczeństwa. Poza gorącymi liniami z najważniejszymi ludźmi w partii i rządzie żadna inna kontrola nad prokuratorami nie istniała. Choć PRL nie istnieje od ponad trzynastu lat, w mechanizmach pracy prokuratury niewiele się zmieniło. Zasadę Wyszyńskiego w wielu prokuraturach zastąpiło hasło: "Powiedzcie, jak ważny jest oskarżony, a dopasuję do tego sposób prowadzenia śledztwa". W złym systemie nawet dobrzy prokuratorzy nie mogą efektywnie pracować.
Grzech pierwszy: zawisłość
Sejmowa komisja śledcza w sprawie tzw. afery Rywina obnażyła kiepską jakość pracy prokuratury (i to najważniejszej w kraju Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie): brak koncepcji prowadzenia dochodzenia, zwlekanie z przesłuchaniem głównego podejrzanego, niezłożenie elementarnych wniosków dowodowych, umożliwienie podejrzanym mataczenia i zacierania śladów przestępstwa, a wreszcie prowadzenie przesłuchań w sposób naiwny, nielogiczny i powierzchowny. Prokuratura długo zachowywała się tak, jakby broniła Rywina, a nie zbierała dowody przeciwko niemu. Znacznie gorzej potraktowała Adama Michnika i kierownictwo Agory niż podejrzanego.
Sposób pracy warszawskiej prokuratury nie jest żadnym wyjątkiem. Gdy tylko w sprawie pojawiają się wątki mogące wskazywać na przestępcze powiązania świata polityki, biznesu czy mediów, natychmiast trafia ona pod specjalny nadzór. W praktyce priorytet oznacza przewlekanie śledztwa i jego gmatwanie. Tak było w śledztwie przeciwko gangowi pruszkowskiemu, gdzie wszystkie wątki polityczno-biznesowe są wciąż na etapie wstępnym. Niczym zakończyło się dochodzenie w sprawie zawartości notesu Wariata, gdzie były zapiski sugerujące wręczanie łapówek prokuratorom. W sprawie zabójstwa gen. Marka Papały, byłego komendanta głównego policji, ogranicza się oskarżenie do dwóch wykonawców. W sprawie mafii paliwowej nie wyjaśniono, w jaki sposób do podejrzanych trafiały informacje o stanie śledztwa, w jaki sposób spółki uczestniczące w przestępstwie unikały kontroli skarbowej. Podobnie jest w sprawie pedofilskiej siatki zdemaskowanej przez dziennikarzy "Wprost" i telewizji Polsat - prokuratura unika przesłuchania znanych osób, których nazwiska pojawiają się w zeznaniach świadków.
Grzech drugi: ręczne sterowanie
Półtora roku temu dziennikarz "Wprost" spytał prokuratorów Prokuratury Krajowej, którzy pracowali tam od początku lat 90., czy nadal otrzymują od polityków telefony z sugestiami, jak powinny przebiegać śledztwa. Okazało się, że mieli takie telefony, i to niezależnie od tego, jaka opcja akurat rządziła.
Czy dowodem na ręczne sterowanie prokuraturą nie są spektakularne zatrzymania znanych osobistości, mimo że nie są one poparte materiałem dowodowym przeciwko nim? Andrzej Modrzejewski, były prezes PKN Orlen, został widowiskowo zatrzymany przez jednostkę specjalną UOP. Zwolniono go już po pierwszym przesłuchaniu. Równie spektakularną akcją było zatrzymanie byłego szefa Optimusa Romana Kluski. Pół biedy, gdy zatrzymany szybko odzyskuje wolność. W Polsce można jednak trafić do aresztu na wiele miesięcy tylko na podstawie pomówień. Tak było w wypadku Grzegorza Wójtowicza, byłego prezesa NBP, a obecnie członka Rady Polityki Pieniężnej. Tak samo jest dziś, mimo sądowego nadzoru nad stosowaniem aresztu: Jacek Turczyński, były dyrektor Poczty Polskiej, spędził za kratkami pół roku. Wystarczyły zeznania jednej osoby, sugerującej, że Turczyński wziął 20 tys. zł łapówki.
Grzech trzeci: nieudolność
W najważniejszych sprawach karnych III RP prokuratura poniosła spektakularne klęski, co nie tylko szkodzi wizerunkowi wymiaru sprawiedliwości, ale także rozzuchwala przestępców. Po wieloletnim postępowaniu w sprawie zabójstwa byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej prokurator wnioskował przed sądem o uniewinnienie czwórki oskarżonych, co oznacza przyznanie się do nieudolności. Przy okazji procesu łomiarza sąd ostro skrytykował pracę prokuratury, wytykając jej brak umiejętności i bezmyślne błędy, które skutkowały kolejnymi ofiarami. W efekcie sprawca do dziś nie został zatrzymany. Klęską prokuratury zakończył się proces trzech mężczyzn oskarżonych o zastrzelenie Wojciecha Króla, studenta Politechniki Warszawskiej. Liczba zgłoszonych prokuraturom przestępstw, w których nie wykryto sprawców, przekracza 45 proc.
Grzech czwarty: fikcja kontroli i nadzoru
Polska prokuratura pracuje nieefektywnie i często daje sobą sterować, bo przez kilka dziesięcioleci tak właśnie działała. Te złe standardy zostały prokuratorom wręcz wdrukowane. Od wielu lat do prokuratury trafiali prawnicy, którym nie udało się dostać na aplikację adwokacką bądź sędziowską. Najgorsze jest jednak to, że prokuratorzy praktycznie nie są kontrolowani i rozliczani.
O tym, że kontrola pracy prokuratorów jest pozorna, świadczy liczba spraw przeciwko prokuratorom popełniającym przestępstwa bądź łamiącym zasady etyki - jest ich zaledwie kilka rocznie. Do sądów trafiają praktycznie tylko sprawy opisane w mediach. Tak było w wypadku Jerzego Hopa, byłego prokuratora okręgowego w Katowicach, podejrzanego o przekroczenie uprawnień i wyłudzenie ponad 135 tys. zł. Tak było w wypadku prokuratora Mariana M. z Prokuratury Rejonowej w Bielsku-Białej, podejrzanego o współpracę z gangiem Krakowiaka. Sprawy o tuszowanie śledztw, jak w wypadku toruńskiego prokuratora Jacka T., są rzadkością, chociaż jest to najczęściej popełniane przez prokuratorów przestępstwo - tyle że w 99 proc. nie ma sprawcy.
Prokuratorzy pracują po dwie, trzy godziny dziennie, w związku z czym postępowanie trwa średnio pół roku (w USA - 4 tygodnie). Wbrew temu, co twierdzi Jerzy Jaskiernia, minister sprawiedliwości w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, w Polsce wcale nie mamy za mało prokuratorów - jest ich 5100, czyli tyle samo, ile w 80-milionowych Niemczech.
Grzech piąty: demoralizacja społeczeństwa
Przełomem w pracy prokuratury miała być przeprowadzona na początku lat 90. weryfikacja prokuratorów. - Niektórym zdawało się, że to załatwi sprawę, a komunistycznych oprawców w prokuratorskich togach od razu zastąpią uczciwi prokuratorzy, w niezawisły sposób badający winę podejrzewanych. Zapomniano o tym, że prokuratura funkcjonuje na tyle źle, na ile bezkarnie może to robić - mówi Stanisław Iwanicki, minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka.
Zapaść prokuratury ma negatywny wpływ na cały wymiar sprawiedliwości: sprawy zepsute w prokuraturze często kończą się uniewinnieniem sprawców w sądzie. - Nieskuteczność i zawisłość prokuratury podważa poza tym zaufanie obywateli do państwa: skoro jego organy nie są w stanie wyjaśnić nawet największych afer kryminalnych, tym bardziej nie chronią przeciętnych obywateli - mówi Lech Kaczyński, były minister sprawiedliwości, obecnie prezydent Warszawy. Zapaść prokuratury oznacza też dodatkowe koszty dla podatnika: sprawy toczą się latami, wyroki są uchylane, więc wracają do prokuratur i sądów niższej instancji. Za to samo trzeba płacić kilkakrotnie.
Grzech szósty: upolitycznienie
Właściwie prokuratura jest w Polsce organem niekonstytucyjnym - nasza ustawa zasadnicza ani słowem o niej nie wspomina. To ewenement w Europie, bo konstytucyjne umocowanie prokuratura ma nie tylko w dojrzałych demokracjach, ale też - od początku lat 90. - niemal we wszystkich państwach postkomunistycznych. Oczywiście zapis w konstytucji nie sprawi, że prokuratury będą lepiej pracować. Mógłby im natomiast zapewnić większą niezależność. W Polsce prokurator generalny jest członkiem rządu, zatem - siłą rzeczy - nadzorowane przez niego prokuratury są częścią rządowej administracji. - Dopóki minister sprawiedliwości, a więc polityk, będzie kierował pracami prokuratur, nie da się uniknąć podejrzeń o ich upolitycznienie - przyznaje Karol Napierski, prokurator krajowy. W USA prokuratora generalnego powołuje wprawdzie prezydent, ale prokuratorzy okręgowi wybierani są w wyborach powszechnych. To sprawia, że są nie tylko bardziej efektywni, ale podlegają też większej kontroli. W Belgii i Holandii prokuraturą kieruje nie jedna osoba, ale Kolegium Prokuratorów Generalnych. Kolegialny nadzór nad prokuraturami obowiązuje także m.in. we Włoszech i w Turcji.
- Żeby polska prokuratura była bardziej niezależna niż obecnie, wystarczy oddzielić funkcję prokuratora generalnego od funkcji ministra sprawiedliwości. Minister nie mógłby wydawać poleceń w konkretnej sprawie. Byłby zwierzchnikiem prokuratora generalnego, ale nie miałby wpływu na prowadzone postępowania ani uprawnień do wydawania poleceń w konkretnych sprawach karnych - postuluje prof. Stanisław Waltoś, karnista z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Odwoływanie prokuratorów niższego szczebla powinno być możliwe tylko w wyjątkowych, wyliczonych w ustawie wypadkach - dodaje Stanisław Iwanicki. Tego typu rozwiązania funkcjonują od dawna w wielu krajach. We Francji żaden zwierzchnik nie może ingerować w sprawy prowadzone przez podległych mu prokuratorów. W Niemczech prokurator federalny również nie ma uprawnień do wydawania instrukcji i poleceń prokuratorom niższego szczebla. W USA i Wielkiej Brytanii zapisów gwarantujących niezależność wszystkim prokuratorom nawet nie wprowadzono ustawowo, bo jest to przestrzegana bezdyskusyjnie tradycja.
Przykład sejmowej komisji śledczej powołanej do wyjaśnienia tzw. afery Rywina dowodzi, że dochodzenia można prowadzić efektywnie, logicznie i sprawnie. Prokuratura nie może już tłumaczyć swojej nieudolności brakiem sprzętu czy skomplikowaniem spraw, bo nie to decyduje o efektywności. Jednym z pozytywnych skutków afery Rywina będzie więc być może to, że skończy się degrengolada w prokuraturze. W końcu za złą pracę prokuratury płacimy więcej niż za dobrą.
Dajcie mi człowieka, a znajdę na niego paragraf" - ta zasada stalinowskiego prokuratora generalnego Andrieja Wyszyńskiego jeszcze w latach 80. była metodą pracy wielu prokuratorów w krajach realnego socjalizmu. Na tej zasadzie skazywano nie tylko politycznych dysydentów - w Rosji Josifa Brodskiego czy Anatolija Szczaranskiego, w Czechosłowacji Vaclava Havla czy Jiríego Niemca, w Polsce Adama Michnika czy Leszka Moczulskiego - lecz także osoby niewygodne dla lokalnych sitw, w których prokuratorzy zajmowali poczesne miejsca. Nic dziwnego, że w czasach PRL na hasło "prokurator" można się było spodziewać wszystkiego, tylko nie przestrzegania prawa bądź niezawisłości. Prokurator był takim samym ramieniem władzy jak ZOMO czy Służba Bezpieczeństwa. Poza gorącymi liniami z najważniejszymi ludźmi w partii i rządzie żadna inna kontrola nad prokuratorami nie istniała. Choć PRL nie istnieje od ponad trzynastu lat, w mechanizmach pracy prokuratury niewiele się zmieniło. Zasadę Wyszyńskiego w wielu prokuraturach zastąpiło hasło: "Powiedzcie, jak ważny jest oskarżony, a dopasuję do tego sposób prowadzenia śledztwa". W złym systemie nawet dobrzy prokuratorzy nie mogą efektywnie pracować.
Grzech pierwszy: zawisłość
Sejmowa komisja śledcza w sprawie tzw. afery Rywina obnażyła kiepską jakość pracy prokuratury (i to najważniejszej w kraju Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie): brak koncepcji prowadzenia dochodzenia, zwlekanie z przesłuchaniem głównego podejrzanego, niezłożenie elementarnych wniosków dowodowych, umożliwienie podejrzanym mataczenia i zacierania śladów przestępstwa, a wreszcie prowadzenie przesłuchań w sposób naiwny, nielogiczny i powierzchowny. Prokuratura długo zachowywała się tak, jakby broniła Rywina, a nie zbierała dowody przeciwko niemu. Znacznie gorzej potraktowała Adama Michnika i kierownictwo Agory niż podejrzanego.
Sposób pracy warszawskiej prokuratury nie jest żadnym wyjątkiem. Gdy tylko w sprawie pojawiają się wątki mogące wskazywać na przestępcze powiązania świata polityki, biznesu czy mediów, natychmiast trafia ona pod specjalny nadzór. W praktyce priorytet oznacza przewlekanie śledztwa i jego gmatwanie. Tak było w śledztwie przeciwko gangowi pruszkowskiemu, gdzie wszystkie wątki polityczno-biznesowe są wciąż na etapie wstępnym. Niczym zakończyło się dochodzenie w sprawie zawartości notesu Wariata, gdzie były zapiski sugerujące wręczanie łapówek prokuratorom. W sprawie zabójstwa gen. Marka Papały, byłego komendanta głównego policji, ogranicza się oskarżenie do dwóch wykonawców. W sprawie mafii paliwowej nie wyjaśniono, w jaki sposób do podejrzanych trafiały informacje o stanie śledztwa, w jaki sposób spółki uczestniczące w przestępstwie unikały kontroli skarbowej. Podobnie jest w sprawie pedofilskiej siatki zdemaskowanej przez dziennikarzy "Wprost" i telewizji Polsat - prokuratura unika przesłuchania znanych osób, których nazwiska pojawiają się w zeznaniach świadków.
Grzech drugi: ręczne sterowanie
Półtora roku temu dziennikarz "Wprost" spytał prokuratorów Prokuratury Krajowej, którzy pracowali tam od początku lat 90., czy nadal otrzymują od polityków telefony z sugestiami, jak powinny przebiegać śledztwa. Okazało się, że mieli takie telefony, i to niezależnie od tego, jaka opcja akurat rządziła.
Czy dowodem na ręczne sterowanie prokuraturą nie są spektakularne zatrzymania znanych osobistości, mimo że nie są one poparte materiałem dowodowym przeciwko nim? Andrzej Modrzejewski, były prezes PKN Orlen, został widowiskowo zatrzymany przez jednostkę specjalną UOP. Zwolniono go już po pierwszym przesłuchaniu. Równie spektakularną akcją było zatrzymanie byłego szefa Optimusa Romana Kluski. Pół biedy, gdy zatrzymany szybko odzyskuje wolność. W Polsce można jednak trafić do aresztu na wiele miesięcy tylko na podstawie pomówień. Tak było w wypadku Grzegorza Wójtowicza, byłego prezesa NBP, a obecnie członka Rady Polityki Pieniężnej. Tak samo jest dziś, mimo sądowego nadzoru nad stosowaniem aresztu: Jacek Turczyński, były dyrektor Poczty Polskiej, spędził za kratkami pół roku. Wystarczyły zeznania jednej osoby, sugerującej, że Turczyński wziął 20 tys. zł łapówki.
Grzech trzeci: nieudolność
W najważniejszych sprawach karnych III RP prokuratura poniosła spektakularne klęski, co nie tylko szkodzi wizerunkowi wymiaru sprawiedliwości, ale także rozzuchwala przestępców. Po wieloletnim postępowaniu w sprawie zabójstwa byłego premiera Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji Solskiej prokurator wnioskował przed sądem o uniewinnienie czwórki oskarżonych, co oznacza przyznanie się do nieudolności. Przy okazji procesu łomiarza sąd ostro skrytykował pracę prokuratury, wytykając jej brak umiejętności i bezmyślne błędy, które skutkowały kolejnymi ofiarami. W efekcie sprawca do dziś nie został zatrzymany. Klęską prokuratury zakończył się proces trzech mężczyzn oskarżonych o zastrzelenie Wojciecha Króla, studenta Politechniki Warszawskiej. Liczba zgłoszonych prokuraturom przestępstw, w których nie wykryto sprawców, przekracza 45 proc.
Grzech czwarty: fikcja kontroli i nadzoru
Polska prokuratura pracuje nieefektywnie i często daje sobą sterować, bo przez kilka dziesięcioleci tak właśnie działała. Te złe standardy zostały prokuratorom wręcz wdrukowane. Od wielu lat do prokuratury trafiali prawnicy, którym nie udało się dostać na aplikację adwokacką bądź sędziowską. Najgorsze jest jednak to, że prokuratorzy praktycznie nie są kontrolowani i rozliczani.
O tym, że kontrola pracy prokuratorów jest pozorna, świadczy liczba spraw przeciwko prokuratorom popełniającym przestępstwa bądź łamiącym zasady etyki - jest ich zaledwie kilka rocznie. Do sądów trafiają praktycznie tylko sprawy opisane w mediach. Tak było w wypadku Jerzego Hopa, byłego prokuratora okręgowego w Katowicach, podejrzanego o przekroczenie uprawnień i wyłudzenie ponad 135 tys. zł. Tak było w wypadku prokuratora Mariana M. z Prokuratury Rejonowej w Bielsku-Białej, podejrzanego o współpracę z gangiem Krakowiaka. Sprawy o tuszowanie śledztw, jak w wypadku toruńskiego prokuratora Jacka T., są rzadkością, chociaż jest to najczęściej popełniane przez prokuratorów przestępstwo - tyle że w 99 proc. nie ma sprawcy.
Prokuratorzy pracują po dwie, trzy godziny dziennie, w związku z czym postępowanie trwa średnio pół roku (w USA - 4 tygodnie). Wbrew temu, co twierdzi Jerzy Jaskiernia, minister sprawiedliwości w rządzie Włodzimierza Cimoszewicza, w Polsce wcale nie mamy za mało prokuratorów - jest ich 5100, czyli tyle samo, ile w 80-milionowych Niemczech.
Grzech piąty: demoralizacja społeczeństwa
Przełomem w pracy prokuratury miała być przeprowadzona na początku lat 90. weryfikacja prokuratorów. - Niektórym zdawało się, że to załatwi sprawę, a komunistycznych oprawców w prokuratorskich togach od razu zastąpią uczciwi prokuratorzy, w niezawisły sposób badający winę podejrzewanych. Zapomniano o tym, że prokuratura funkcjonuje na tyle źle, na ile bezkarnie może to robić - mówi Stanisław Iwanicki, minister sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka.
Zapaść prokuratury ma negatywny wpływ na cały wymiar sprawiedliwości: sprawy zepsute w prokuraturze często kończą się uniewinnieniem sprawców w sądzie. - Nieskuteczność i zawisłość prokuratury podważa poza tym zaufanie obywateli do państwa: skoro jego organy nie są w stanie wyjaśnić nawet największych afer kryminalnych, tym bardziej nie chronią przeciętnych obywateli - mówi Lech Kaczyński, były minister sprawiedliwości, obecnie prezydent Warszawy. Zapaść prokuratury oznacza też dodatkowe koszty dla podatnika: sprawy toczą się latami, wyroki są uchylane, więc wracają do prokuratur i sądów niższej instancji. Za to samo trzeba płacić kilkakrotnie.
Grzech szósty: upolitycznienie
Właściwie prokuratura jest w Polsce organem niekonstytucyjnym - nasza ustawa zasadnicza ani słowem o niej nie wspomina. To ewenement w Europie, bo konstytucyjne umocowanie prokuratura ma nie tylko w dojrzałych demokracjach, ale też - od początku lat 90. - niemal we wszystkich państwach postkomunistycznych. Oczywiście zapis w konstytucji nie sprawi, że prokuratury będą lepiej pracować. Mógłby im natomiast zapewnić większą niezależność. W Polsce prokurator generalny jest członkiem rządu, zatem - siłą rzeczy - nadzorowane przez niego prokuratury są częścią rządowej administracji. - Dopóki minister sprawiedliwości, a więc polityk, będzie kierował pracami prokuratur, nie da się uniknąć podejrzeń o ich upolitycznienie - przyznaje Karol Napierski, prokurator krajowy. W USA prokuratora generalnego powołuje wprawdzie prezydent, ale prokuratorzy okręgowi wybierani są w wyborach powszechnych. To sprawia, że są nie tylko bardziej efektywni, ale podlegają też większej kontroli. W Belgii i Holandii prokuraturą kieruje nie jedna osoba, ale Kolegium Prokuratorów Generalnych. Kolegialny nadzór nad prokuraturami obowiązuje także m.in. we Włoszech i w Turcji.
- Żeby polska prokuratura była bardziej niezależna niż obecnie, wystarczy oddzielić funkcję prokuratora generalnego od funkcji ministra sprawiedliwości. Minister nie mógłby wydawać poleceń w konkretnej sprawie. Byłby zwierzchnikiem prokuratora generalnego, ale nie miałby wpływu na prowadzone postępowania ani uprawnień do wydawania poleceń w konkretnych sprawach karnych - postuluje prof. Stanisław Waltoś, karnista z Uniwersytetu Jagiellońskiego. - Odwoływanie prokuratorów niższego szczebla powinno być możliwe tylko w wyjątkowych, wyliczonych w ustawie wypadkach - dodaje Stanisław Iwanicki. Tego typu rozwiązania funkcjonują od dawna w wielu krajach. We Francji żaden zwierzchnik nie może ingerować w sprawy prowadzone przez podległych mu prokuratorów. W Niemczech prokurator federalny również nie ma uprawnień do wydawania instrukcji i poleceń prokuratorom niższego szczebla. W USA i Wielkiej Brytanii zapisów gwarantujących niezależność wszystkim prokuratorom nawet nie wprowadzono ustawowo, bo jest to przestrzegana bezdyskusyjnie tradycja.
Przykład sejmowej komisji śledczej powołanej do wyjaśnienia tzw. afery Rywina dowodzi, że dochodzenia można prowadzić efektywnie, logicznie i sprawnie. Prokuratura nie może już tłumaczyć swojej nieudolności brakiem sprzętu czy skomplikowaniem spraw, bo nie to decyduje o efektywności. Jednym z pozytywnych skutków afery Rywina będzie więc być może to, że skończy się degrengolada w prokuraturze. W końcu za złą pracę prokuratury płacimy więcej niż za dobrą.
GRZEGORZ KURCZUK minister sprawiedliwości, prokurator generalny Prokuratury należy wzmocnić kadrowo i organizacyjnie. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem istnienia ogromnych jednostek organizacyjnych, zarówno w strukturach sądów, jak i prokuratur. Doświadczenie uczy, iż mniejsze jednostki osiągają lepsze wyniki i są sprawniej kierowane. Trzeba też wzmocnić pion do zwalczania przestępczości zorganizowanej. W tym roku dzięki korzystnemu budżetowi uzyskaliśmy sto nowych etatów prokuratorskich i kilkaset administracyjnych. Jak najszybciej należy zakończyć prace nad systemem informatycznym prokuratury, co ułatwi i przyspieszy podejmowanie działań przez prokuratorów, ale także wpłynie na szybkość wymiany informacji o sprawcach najpoważniejszych przestępstw. Niezbędna wydaje się zmiana usytuowania prokuratury wśród organów państwa. Obecne jej funkcjonowanie jako organu podległego ministrowi sprawiedliwości i prokuratorowi generalnemu rodzi zarzuty o upolitycznienie. Prace będzie można podjąć po określeniu nowego modelu sądownictwa. Prokuratury i sądy muszą tworzyć logiczny i spójny system organizacyjny. |
Ranking prokuratur Co drugie śledztwo prowadzone przez warszawskich prokuratorów jest umarzane z powodu niewykrycia sprawców. Nic dziwnego, że Prokuratura Apelacyjna w Warszawie znalazła się na ostatnim miejscu rankingu prokuratur apelacyjnych tygodnika "Wprost", a stołeczna prokuratura okręgowa na trzecim miejscu od końca w swojej grupie. Z kolei wszystkie akty oskarżenia przeciwko osobom tymczasowo aresztowanym, które w ostatnich latach kierowała do sądu prokuratura w Tarnobrzegu, kończyły się skazaniem oskarżonych. Dlatego tarnobrzeska prokuratura zajęła pierwsze miejsce w rankingu prokuratur okręgowych. Prokuratury w Rzeszowie, Tarnobrzegu czy Zamościu są ponaddwukrotnie skuteczniejsze niż warszawskie, mimo że otrzymują (proporcjonalnie) tyle samo pieniędzy i mają podobne narzędzia pracy. Żaden warszawski prokurator nie zarabia z tego powodu mniej, co oznacza, że w prokuraturach można pracować na pół gwizdka bez żadnych konsekwencji. Przygotowując ranking, ocenialiśmy efektywność pracy prokuratur: uwzględniliśmy odsetek spraw, w których nie udało się oskarżyć sprawców, odsetek oskarżonych, którzy uniknęli kary, odsetek uwolnionych tymczasowo aresztowanych oraz odsetek spraw zwracanych prokuratorom do uzupełnienia. Pod uwagę braliśmy dane z 2001 r. oraz pierwszego półrocza 2002 r. - jedyne obecnie dostępne. Im niższy był wynik, tym lepsza była praca prokuratury. Rzetelna praca Dlaczego prokuratorzy w Tarnobrzegu czy Zamościu mogą być skuteczni, a w Częstochowie czy Krakowie wręcz przeciwnie? Odpowiedź jest prosta: najlepsi lepiej organizują pracę i ciężej pracują. - Wszyscy nasi prokuratorzy ściśle z sobą współpracują, konsultują z policją. Cała prokuratura odpowiada za przygotowane aktów oskarżenia, a nie poszczególni prokuratorzy - mówi Anna Utnik, szefowa Prokuratury Okręgowej w Tarnobrzegu. - Nie ma żadnego rewolucyjnego sposobu na to, by prokuratura była skuteczna. Trzeba po prostu ciężko pracować - zauważa Stanisław Czerwonka, szef krośnieńskiej prokuratury okręgowej, która zajęła trzecie miejsce w rankingu prokuratur okręgowych. Prokuratury w Tarnobrzegu i Krośnie podlegają Prokuraturze Apelacyjnej w Rzeszowie, najlepszej wśród prokuratur apelacyjnych. - Nasza wysoka pozycja to efekt dobrej współpracy i wymiany informacji między prokuraturami - mówi Mariusz Chudzik, rzecznik Prokuratury Apelacyjnej w Rzeszowie. Warszawski kompleks "Wprost" opublikował już rankingi polskich sądów i komend policji. Także w tamtych rankingach najgorzej wypadły instytucje warszawskie. - Do nas trafiają sprawy największe i najtrudniejsze, dlatego jesteśmy mniej skuteczni niż małe prokuratury - mówi Zygmunt Kapusta, szef Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie. Trudność spraw nie tłumaczy niskiej efektywności warszawskich prokuratur. Tu prokuratorzy często więcej mówią o pracy niż faktycznie pracują - o czym najdobitniej świadczy postępowanie stołecznej prokuratury apelacyjnej w tzw. aferze Rywina. Trudność spraw nie tłumaczy głośnych porażek warszawskich prokuratorów przed sądem (sprawa zabójstwa Wojtka Króla czy proces łomiarza), bo sędziowie wytknęli prokuraturze elementarne błędy i zaniechania. Gdyby pod uwagę wziąć nie statystykę, a opinie obywateli, wyniki stołecznych prokuratur byłyby jeszcze gorsze. Piotr Kudzia Grzegorz Pawelczyk |
Więcej możesz przeczytać w 8/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.