Jak Grzegorz W. Kołodko chce nas puścić z torbami
Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niesprawiedliwości, której nie mógłby popełnić łagodny, liberalny rząd, jeśli zabraknie mu pieniędzy" - przestrzegał Charles Alexis de Tocqueville. Aż strach pomyśleć, do jakich okrucieństw będzie zdolny rząd socjaldemokratyczny, gdy mu zabraknie pieniędzy. A gabinetowi Leszka Millera zabraknie ich z pewnością.
Zadłużeni powyżej uszu
Minął zaledwie miesiąc od wejścia w życie ustawy budżetowej, a jej nowelizacja staje się coraz bardziej prawdopodobna. Po upowszechnieniu informacji, że ustawa o Narodowym Funduszu Zdrowia będzie kosztować kasę państwa około miliarda złotych, Leszek Miller oświadczył, że "gdyby się okazało za jakiś czas, że budżet nie jest w stanie sfinansować tych wydatków, trzeba będzie nowelizować ustawę budżetową". Chwilę później alarm ogłosił minister finansów. Oświadczył, że "jest prawdopodobne, że w 2003 r. relacja długu publicznego do PKB może przekroczyć 50 proc.". W ustawie budżetowej zapisano, że dług wyniesie 49,8 proc. Jeśli będzie większy, podwyższenie deficytu i nowela bud-żetowa staną się konieczne. A deficyt w 2003 r. i tak jest horrendalnie wysoki (4,9 proc. PKB, czyli 38,7 mld zł). Na dodatek, za pomocą tzw. twórczej księgowości, został zaniżony już na etapie planowania - przez przyjęcie bardzo optymistycznej prognozy wzrostu gospodarczego i zawyżenie przychodów budżetowych. Przewidziano na przykład wpływy w wysokości 1,32 mld zł z tytułu opłaty od oddłużanych firm, a dziś już wiadomo, że przyniesie ona maksymalnie 0,42 mld zł.
Zamieciono śmieci pod dywan, czyli przerzucono część wydatków na fundusze, agencje i samorządy (ich zadłużenie ma wzrosnąć prawie o 10 mld zł). W tym ostatnim wypadku sprawa może trafić nawet do Trybunału Konstytucyjnego. Powiększono wynoszący ponad 9 mld zł dług wobec przyszłych emerytów: ZUS powinien przekazać OFE ponad 13 mld zł, zgodnie z ustawą przekaże 11,4 mld zł. - Unia Europejska nie pozwoli nam zbankrutować. To przekonanie sprawia, że elity polityczne w Polsce nie przejmują się liczbami - komentuje Krzysztof Dzierżawski z Centrum im. Adama Smitha.
W 2004 roku zabraknie 20 mld zł
Od 12 lat kolejne rządy wydają więcej pieniędzy, niż ich jest w budżecie. W 1997 r. wydatki przewyższyły do-chody o 5,9 mld zł, a w 2002 r. już o
39,8 mld zł. Deficyt wzrósł więc prawie siedmiokrotnie, podczas gdy dochody budżetu tylko o 20 proc. Dodatkowo rośnie odsetek tzw. wydatków sztywnych, czyli gwarantowanych ustawami. W 1999 r. wynosił 58,2 proc., a dzisiaj już 67,8 proc. budżetu.
Teraz kiedy potrzebne są pieniądze na opłacenie wydatków związanych z przystąpieniem do Unii Europejskiej, nie do końca wiadomo, skąd je wziąć. W budżecie nie ma 7 mld zł na składkę unijną, 2,5 mld zł na dotacje do dopłat UE dla rolników, 900 mln zł na współfinansowanie funduszy strukturalnych, 400 mln zł składki na Europejski Bank Inwestycyjny i Europejski Bank Centralny. Do tego dochodzą wydatki na inwestycje. W jakiej wysokości? Tego, mimo przyjęcia przez rząd Narodowego Planu Rozwoju, nie wie nikt. W NPR zapisano, że w 2004 r. przeznaczonych ma być na ten cel 347,9 mln euro (1,4 mld zł) z budżetu, a trzeba pamiętać też o wydatkach budżetów lokalnych - 800 mln zł. Takich pieniędzy samorządy nie mają.
To nie koniec. Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska przygotował strategię finansową na najbliższe pięć lat. Wynika z niej, że na "zobowiązania ekologiczne", które podjęliśmy podczas negocjacji z unią, potrzeba dodatkowo przynajmniej 5,8 mld zł. Zsumujmy to z wydatkami związanymi z finansowaniem roszczeń reprywatyzacyjnych (plany Ministerstwa Skarbu Państwa przewidują, że mogą one do 2005 r. pochłonąć ponad 12 mld zł). Według ostrożnych szacunków, w przyszłym roku w budżecie zabraknie 20 mld zł.
Kołodko w naszym portfelu
- Głębokiemu kryzysowi może zapobiec tylko reforma finansów polegająca na drastycznym obcięciu wydatków państwa - przekonuje Krzysztof Rybiński, główny ekonomista BPH PBK. Wiadomo, że planowana jest likwidacja sporej części agencji i funduszy wydających publiczne pieniądze bez żadnej kontroli, ale na tym koniec. Tyle, ile zabraknie, ściągnie się od obywateli. Z nieoficjalnych informacji uzyskanych przez "Wprost" wynika, że w resorcie finansów trwają prace nad utworzeniem nowego, 50-procentowego progu podatkowego dla najbogatszych, likwidacją wszystkich ulg w podatku dochodowym od osób fizycznych, podniesieniu maksymalnej, 22-procentowej stawki VAT o punkt procentowy, wprowadzeniem podatków katastralnego oraz od zysków z giełdy, podwyższeniem składki na Fundusz Pracy, obniżeniem wskaźnika waloryzacji rent i emerytur. Resort chce wrócić także do pomysłu wprowadzenia deklaracji majątkowych. Plan jest prosty: kiedy już obywatele wyspowiadają się z tego, co mają, rząd nałoży na nich podatek od majątku.
Rozważane jest także częściowe lub całkowite zawieszenie wpłat z ZUS do funduszy emerytalnych. Rachunek przyjdzie płacić za 20 lat, kiedy okaże się, że nie mamy emerytur, tylko zasiłki z opieki społecznej. Cała nadzieja w tym, że larum podniesione przez media i opinię publiczną zdusi ten ostatni pomysł w zarodku.
Skok na kasę, czyli jak wydrukować pieniądze
Plany złupienia podatników to nie wszystko. Rząd chce łatać dziurę, wydając nie istniejące pieniądze. Resort finansów rozważa utworzenie z części tzw. rezerwy rewaluacyjnej NBP (wynoszącej 27,4 mld zł) "funduszu odnawialnego na finansowanie różnych przedsięwzięć" (w wysokości 7 mld zł), likwidację w bankach komercyjnych obowiązkowej rezerwy na zagrożone kredyty (pod warunkiem, że zostanie przeznaczona "na akcję kredytową dla tych rodzajów przedsiębiorczości i działalności gospodarczej, które z punktu widzenia polityki gospodarczej są ważne") oraz wykorzystanie środków zgromadzonych w otwartych funduszach emerytalnych na inwestycje w infrastrukturę.
Z trzech proponowanych źródeł rzeczywisty, a nie wirtualny charakter mają jedynie pieniądze funduszy emerytalnych. Skłonienie OFE do "inwestycji w infrastrukturę" (np. w budowę autostrad) wymagałoby jednak zapewnienia ich wysokiej opłacalności. Cały pomysł musi się zatem sprowadzić do państwowych gwarancji zysku, czyli obietnicy przyszłych dotacji dla OFE. Papierowym pieniądzem są rezerwy na zagrożone kredyty w bankach komercyjnych, istniejące jedynie w postaci zapisu księgowego. Rezerwy chronią banki przed utratą płynności i wymuszają ostrożne przyznawanie kredytów. Banki chętnie przystałyby na liberalizację tych przepisów. Na pewno jednak nie zgodzą się dobrowolnie na to, aby rząd miał decydować, komu mają pożyczać pieniądze.
Całkowicie wirtualny charakter ma wynosząca 27,4 mld zł rezerwa rewalua-cyjna. Powstała ona w wyniku skupu walut na rynku; temu zakupowi towarzyszyła emisja pieniądza krajowego. Likwidacja nawet części rezerwy to - wedle słów Dariusza Rosatiego - "uruchomienie maszyn drukarskich i wypuszczanie pieniędzy". Ale na tym chyba właśnie rządowi zależy. Bo jeśli nie przeprowadzi głębokiej reformy finansów publicznych, czyli nie zredukuje wydatków, nie znajdzie innego sposobu finansowania deficytu poza wprawieniem w ruch maszyn drukarskich. A wtedy nie pozostanie nic innego, jak tylko zanucić "Don't cry for me Argentina".
Kiedy wybuchnie kryzys finansów państwa? |
---|
HANNA GRONKIEWICZ-WALTZ wiceprezes EBOiR Obniżenie wydatków na KRUS i likwidacja dopłat do państwowych molochów to sposoby na uniknięcie kryzysu. Ten rząd skupi się jednak na podwyższeniu podatków, aby w ten sposób ratować finanse państwa. Takie działanie pozwoli odwlec kryzys w czasie, ale mu nie zapobiegnie. KAZIMIERZ MARCINKIEWICZ poseł PiS Poprzedni i obecny rok świadczą o tym, że nadchodzi kryzys. Rząd nic nie robi, aby mu zapobiec. Wydatki sztywne stano-wią już prawie 70 proc. budżetu. Nie ma pieniędzy na inwestycje. Nie będziemy mogli w pełni wykorzystać funduszy unijnych, bo zabraknie nam pieniędzy na wkład własny. ZYTA GILOWSKA posłanka PO W Polsce kryzys finansów publicznych trwa już od 1999 r. Można tylko się zastanawiać, czy będziemy mieli do czynienia z jego pogłębieniem lub z załamaniem budżetu. Najtrudniejsze będą lata 2005-2006. Obawiam się, że rząd wykaże większą inwencję, stosując twórczą księgowość przy układaniu kolejnego budżetu. BOGUSŁAW GRABOWSKI członek Rady Polityki Pieniężnej Mamy najszybsze tempo wzrostu zadłużenia państwa spośród krajów OECD. Rząd powinien zmniejszyć wydatki socjalne i skonsolidować finanse publiczne, likwidując większość pozabudżetowych funduszy i agencji. Działania, które podejmie, będą jednak tylko kosmetyczne, ale pozwolą uniknąć załamania finansów publicznych w 2004 r. i 2005 r. ZBIGNIEW KUŹMIUK poseł PSL Dane makroekonomiczne nie wskazują na kryzys. Stosunek długu publicznego do PKB nie budzi niepokoju. Reforma finansów publicznych jest jednak potrzebna. Wydatki budżetu można zredukować dzięki likwidacji części agencji i funduszy. Możliwe jest również zmniejszenie kosztów obsługi długu państwa. MIECZYSŁAW CZERNIAWSKI poseł SLD, przewodniczący sejmowej Komisji Finansów Publicznych W ubiegłym roku opanowaliśmy kryzys finansów publicznych. Rok 2003 będzie spokojny. Będziemy starali się ustabilizować sytuację, aby udział sztywnych wydatków w budżecie obniżyć z 68,8 proc. do 50 proc. Oszczędności poszukamy, likwidując i łącząc pozabudżetowe fundusze i agencje. Podwyżka podatków to ostateczność. |
Więcej możesz przeczytać w 8/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.