To francuskie określenie (esprit de corps) tłumaczy się na język polski jako duch koleżeństwa. Nie chodzi jednak o poczucie wspólnoty, które łączy kolegów razem chodzących do szkoły czy kopiących piłkę na podwórku. Esprit de corps to więź spajająca nie przypadkowe zbiorowości, lecz elitarne środowiska, które w postępowaniu kierują się ściśle przestrzeganym systemem wartości i zachowań. Dość łatwo je wyróżnić, bo nawet potocznie mówimy o tych kręgach (trochę z łaciny, a trochę z francuska) jako o korpusach: oficerskim, dyplomatycznym czy urzędniczym. Nigdy natomiast nie powiemy, że chodzi nam o korpus więźniów, chociaż i ta zbiorowość ma rygorystycznie egzekwowany system norm i zachowań. Najbardziej o swój esprit de corps zawsze dbali wojskowi. Z czasem każdy szczegół zachowania ujęto w regulaminy i kodeksy. Ich naruszenie narażało na postępowanie przed oficerskim sądem honorowym. Jego werdykt, choć kara miała wymiar symboliczny bądź towarzyski, odczuwany był niejednokrotnie boleśniej niż grzywna czy nawet więzienie. Nierzadko oficer narażony na środowiskową infamię wolał strzelić sobie w łeb, niż żyć we wzgardzie. Ogromne znaczenie przywiązywał do tych kwestii Józef Piłsudski, twórca i naczelny wódz odradzającego się w 1918 r. Wojska Polskiego. Bardzo pokręcone ścieżki polskich losów sprawiły, że jego korpus oficerski składał się z kilkunastu odrębnych grup o krańcowo różnej przeszłości i wzorach zachowań. Obok najliczniej reprezentowanych oficerów z byłych armii zaborczych (rosyjskiej, austriackiej i niemieckiej) byli też oficerowie najróżniejszych formacji ochotniczych, na czele z najbardziej zasłużonymi i dynamicznymi żołnierzami Legionów Polskich. Różniło ich właściwie wszystko, poczynając od regulaminów, a na drobnych nawykach kończąc. Rodziło to liczne awantury. Generałowie polscy z armii austriackiej na przykład tradycyjnie nosili luźno zapięty pas, opuszczony na biodra pod ciężarem bagnetu, w dodatku ze sprzączką przesuniętą na bok. Owa austriacka elegancja doprowadzała do wściekłości generałów z armii rosyjskiej, w której podobny sposób noszenia pasa był traktowany jako dowód krańcowego niechlujstwa. W tych warunkach wytworzenie wspólnego esprit de corps było potrzebą chwili i Piłsudski czynił wszystko, by do tego doprowadzić. Mówił o tym już w pierwszym rozkazie do armii (wydanym 12 listopada 1918 r.): "Liczę na to, że każdy z was potrafi siebie przezwyciężyć i zdobędzie się na wysiłek dla usunięcia różnic i tarć, klik i zaścianków w wojsku, dla szybkiego wytworzenia poczucia koleżeństwa i ułatwienia pracy". Zamiar się powiódł, a szybko ujednolicona armia stała się ważnym spoiwem łączącym całe państwo. W III Rzeczypospolitej wiele środowisk, które chcą uchodzić za elitarne, stoi dopiero u progu wytworzenia swojego esprit de corps. Nietrudno przecież odpowiedzieć na pytanie, jak bardzo zyskałby w opinii obywateli na przykład nasz parlament, gdyby posłowie kierowali się na co dzień powszechnie akceptowanym zbiorem norm i zachowań. Świetnym przykładem, jak pożytecznym zjawiskiem jest pojawienie się pierwszych znamion esprit de corps, są poczynania sejmowej komisji śledczej, powołanej do zbadania tzw. sprawy Rywina. Posłowie, którzy znaleźli się w tej komisji, początkowo byli tak bardzo podzieleni, że spoza muru wzajemnej wrogości zdawali się nie dostrzegać celu, dla którego zostali powołani. Tak bardzo sami się atakowali, że poza polem ich rażenia pozostawali autentyczni sprawcy całej afery. W czasie pierwszych przesłuchań świadków począł się jednak rodzić ponad wszystkimi dotychczasowymi podziałami komisyjny duch koleżeństwa. Dzięki niemu komisja ruszyła z miejsca i miejmy nadzieję, iż z każdym dniem będzie bliższa osiąg-nięcia celu. Jeśli uda się go osiągnąć, to może komisyjny esprit de corps przeniesie się na cały parlament. n
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.