W końcu stycznia książę Abdullah, saudyjski następca tronu, zwołał tajną naradę rodzinną.
W końcu stycznia książę Abdullah, saudyjski następca tronu, zwołał tajną naradę rodzinną. Do siedziby króla Fahda, w którego imieniu władzę sprawuje Abdullah, zjechali książęta z całego kraju. Niektórych zaszokowało to, co usłyszeli od władcy: - Kiedy już uspokoi się wrzawa wokół Iraku - referował książę Abdullah - poprosimy USA o wycofanie swoich wojsk z Arabii Saudyjskiej i rozpoczniemy sześcioletni okres stopniowego wprowadzania reform demokratycznych, powołamy parlament i rady prowincjonalne. Gdy przeciwko pomysłowi ostro zaprotestowali minister obrony, książę Sultan bin Abdul Aziz, i minister spraw wewnętrznych, książę Nayef bin Abdul Aziz, Abdullahowi puściły nerwy: - Czy nie lepiej zrobić to teraz, dobrowolnie, niż potem, pod przymusem? - krzyczał.
Od chwili gdy Amerykanie zaczęli mówić o wojnie, nad całym rejonem Zatoki Perskiej zebrały się ciemne chmury. Przywódcy Turcji, Jordanii, Arabii Saudyjskiej i Syrii, obawiając się konsekwencji ewentualnej interwencji, rozpaczliwie zaczęli poszukiwać awaryjnego wyjścia. To z inicjatywy Saudyjczyków Waszyngton obiecał amnestię dla członków reżimu Saddama Husajna. Cały czas trwa namawianie wysokich urzędników irackich, by odeszli i zapobiegli w ten sposób wojnie. - Budujcie mosty miłosierdzia, współczucia i harmonii - mówił książę Abdullah. Wszystko po to, by nie rozjuszyć Wuja Sama.
Żyją z embarga
Myśl o wojnie najbardziej przeraża przywódców Jordanii. Kraj ten przeżywa
boom dzięki pośredniczeniu w kontaktach Iraku ze światem podczas embarga nałożonego na ten kraj. Dochody uzyskiwane dzięki zakupom irackiej ropy po bardzo niskich cenach oraz pomocy w "prywatnych" irackich operacjach bankowych są pokaźnym zastrzykiem finansowym dla tego pozbawionego surowców i przemysłu kraju. Po zamachach
11 września 2001 r. i nasileniu się konfliktu izraelsko-palestyńskiego z Jordanii zniknęli turyści, który dawniej byli głównym źródłem dewiz. Jordańczycy, choć nie mówią tego głośno, chcieliby w rejonie utrzymać status quo, czyli embargo. Wojna oznaczać będzie katastrofę: z jednej strony nie będzie już dochodów z pośrednictwa, z drugiej - nastąpi napływ irackich uchodźców.
Czas Haszymidów?
Jordańczycy mają asa w rękawie. Od miesięcy w świecie toczą się dyskusje na temat: kto po Saddamie? Mało kto dziś pamięta, że do 1958 r. Irakiem rządziła dynastia Haszymidów, której przedstawiciele do dzisiaj sprawują władzę w Jordanii. W następstwie zamachu stanu 14 lipca 1958 r. iracką rodzinę królewską wymordowano, a kraj ogłoszono republiką. Poważnie rozważany jest teraz wariant osadzenia Haszymidów na tronie w Bagdadzie po ewentualnym obaleniu Saddama Husajna. Co ważne, w Jordanii od ponad 40 lat mieszka książę Raed, syn zamordowanego w zamachu w 1958 r. irackiego monarchy. Książę jako jedyny ocalał z rzezi, gdyż studiował wówczas w Londynie. Już Ajschylos mawiał, że na wojnie ważniejsze jest nie zwycięstwo, ale właściwe wykorzystanie zwycięstwa. Jordańczycy doskonale to rozumieją.
Od chwili gdy Amerykanie zaczęli mówić o wojnie, nad całym rejonem Zatoki Perskiej zebrały się ciemne chmury. Przywódcy Turcji, Jordanii, Arabii Saudyjskiej i Syrii, obawiając się konsekwencji ewentualnej interwencji, rozpaczliwie zaczęli poszukiwać awaryjnego wyjścia. To z inicjatywy Saudyjczyków Waszyngton obiecał amnestię dla członków reżimu Saddama Husajna. Cały czas trwa namawianie wysokich urzędników irackich, by odeszli i zapobiegli w ten sposób wojnie. - Budujcie mosty miłosierdzia, współczucia i harmonii - mówił książę Abdullah. Wszystko po to, by nie rozjuszyć Wuja Sama.
Żyją z embarga
Myśl o wojnie najbardziej przeraża przywódców Jordanii. Kraj ten przeżywa
boom dzięki pośredniczeniu w kontaktach Iraku ze światem podczas embarga nałożonego na ten kraj. Dochody uzyskiwane dzięki zakupom irackiej ropy po bardzo niskich cenach oraz pomocy w "prywatnych" irackich operacjach bankowych są pokaźnym zastrzykiem finansowym dla tego pozbawionego surowców i przemysłu kraju. Po zamachach
11 września 2001 r. i nasileniu się konfliktu izraelsko-palestyńskiego z Jordanii zniknęli turyści, który dawniej byli głównym źródłem dewiz. Jordańczycy, choć nie mówią tego głośno, chcieliby w rejonie utrzymać status quo, czyli embargo. Wojna oznaczać będzie katastrofę: z jednej strony nie będzie już dochodów z pośrednictwa, z drugiej - nastąpi napływ irackich uchodźców.
Czas Haszymidów?
Jordańczycy mają asa w rękawie. Od miesięcy w świecie toczą się dyskusje na temat: kto po Saddamie? Mało kto dziś pamięta, że do 1958 r. Irakiem rządziła dynastia Haszymidów, której przedstawiciele do dzisiaj sprawują władzę w Jordanii. W następstwie zamachu stanu 14 lipca 1958 r. iracką rodzinę królewską wymordowano, a kraj ogłoszono republiką. Poważnie rozważany jest teraz wariant osadzenia Haszymidów na tronie w Bagdadzie po ewentualnym obaleniu Saddama Husajna. Co ważne, w Jordanii od ponad 40 lat mieszka książę Raed, syn zamordowanego w zamachu w 1958 r. irackiego monarchy. Książę jako jedyny ocalał z rzezi, gdyż studiował wówczas w Londynie. Już Ajschylos mawiał, że na wojnie ważniejsze jest nie zwycięstwo, ale właściwe wykorzystanie zwycięstwa. Jordańczycy doskonale to rozumieją.
Więcej możesz przeczytać w 8/2003 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.