Kubły pomyj wylewały na nas różne „autorytety” za publikację tekstów o słynnych taśmach. Niektórzy koledzy dziennikarze utyskiwali, że redaktora naczelnego „Wprost” ABW nie wyprowadziła z redakcji w kajdankach. Nazywano nas paserami i dziennikarskimi bandytami, przypisywano wyssane z palca intencje. Do rangi dziennikarskiej zbrodni, roztrząsanej przez wiele dni, urastały pomyłki w stenogramach, gdy na przykład słowo „dygotalny” znalazło się w stenogramach zamiast „piwotalny”. Szczerze? Jakoś się tymi atakami szczególnie nie przejmowałem. Dlaczego? Bo kilka razy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy byłem w różnych publicznych miejscach z naczelnym „Wprost”. I widziałem, jak na ulicy, w knajpie czy w centrum handlowym reagują tzw. zwykli ludzie. Pozdrawiają, dodają otuchy, mówią, żeby się trzymać. Teraz CBOS zrobiło badania na temat tego, co Polacy sądzą o aferze taśmowej. Wyniki sondażu tylko mnie upewniły, że mieliśmy rację, publikując nagrania i teksty dotyczące tej sprawy. Według dwóch trzecich badanych przez CBOS dobrze się stało, że treść nagrań ujawniliśmy. Tylko co piąta osoba jest przeciwnego zdania. Pytań CBOS zadało wiele i odpowiedzi większości respondentów są zdecydowanie na naszą korzyść. Większość ocenia, że publikacja leżała w interesie publicznym. Większość uważa, że treść nagrań kompromituje polityków biorących udział w nieformalnych rozmowach. Wniosek? Dla nas, nie kryję, satysfakcja. Jak widać po wynikach badań, pracowite przypisywanie nam nieczystych intencji do ludzi nie trafiło. Decydując się na publikację, uznawaliśmy, że na nagraniach są rzeczy, które w interesie publicznym powinny być ujawnione. Nie jest rolą dziennikarzy, by zajmowali się kontrwywiadowczą ochroną władzy. Żadnej władzy. Rolą dziennikarzy jest ujawnianie patologii, które trawią państwo. Przypomnę (bo niektórzy najwyraźniej zapomnieli), co pisaliśmy w pierwszym tekście o taśmach. Ano pisaliśmy, że ktoś od roku prowadzi proceder nielegalnego nagrywania najważniejszych urzędników w państwie. Nikt, włącznie z premierem tego państwa, szefem MSW i wszystkimi służbami, nie miał pojęcia o tej sprawie. Gdybyśmy jej nie ujawnili, dalej nagrywano by ministrów, prezesów firm i urzędników. Niczego też nie ukrywaliśmy, pisząc o tej historii. Ujawniliśmy nagrania, przekazaliśmy je prokuraturze. Dzięki temu śledczym szybko udało się trafić na ślad tych, którzy włączali dyktafony w restauracyjnych salonikach. Rozumiem, że część politykówPO i ludzi związanych z establishmentem jest na nas wściekła, bo w konsekwencji tej afery partia Tuska może stracić władzę. Mogę tylko powiedzieć – to nic osobistego. Tak samo postąpilibyśmy, gdyby afera dotyczyła partii Kaczyńskiego, Millera czy Palikota. Nie byłoby zawahania. �
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.