Dzięki Tuskowi żartobliwa nazwa wyznawców toruńskiego szamana wybiła się na salony
Donald Tusk przyduszony przez starszą panią na klatce schodowej przeprosił za "moherowe berety". Świadkiem tego wydarzenia była telewizja, co zaowocowało łatwo przewidywalną sytuacją. Przeprosiny stały się hitem wszystkich programów informacyjnych. Ktoś złośliwie zauważył, że była to jedyna znana i często cytowana wypowiedź Tuska w ostatnim czasie.
Biedny Donek! Z pewnością chciał być w obliczu kamer dżentelmenem i zaatakowany lamentami przypadkowej histeryczki skapitulował. Tusk oczywiście nie ma za co przepraszać. Określenia "moherowa koalicja" użył z trybuny sejmowej, polemizując z expose premiera Marcinkiewicza. Od tego momentu pojęcie "moherowe berety" robi niesamowitą karierę medialną. Tak więc Tusk jest sprawcą faktu, że żartobliwa nazwa wyznawców toruńskiego szamana wybiła się na salony. Ale powtarzam raz jeszcze: Donald nie ma za co przepraszać.
A nie ma za co przepraszać dlatego, że "moherowe berety" nie są określeniem obraźliwym. Każdy antropolog wie, że liczne grupy społeczne mają swoje odzieżowe lub inne zewnętrzne symbole (np. okulary, metalowe ozdoby, fryzury). Dzięki takim symbolom najłatwiej jest dokonać wstępnej identyfikacji typu kto jest nasz, a kto nie. Czasem dzieje się też tak, że jakiś typ garderoby jest po prostu modny w obrębie danej grupy. Gdy grupa identyfikująca się poprzez odzież jest grupą protestu, zwykła czapka czy typ skórzanej kurtki z ćwiekami urastają do czegoś w rodzaju barw wojennych. Zdarza się, że pewne ciuchy sztandary stają się z czasem symbolami całych pokoleń. Tak było w Polsce z "pokoleniem dżinsów". Dziś wydawać się to może śmieszne, bo dżinsy stały się strasznie powszechne, ale dawno temu były to gacie buntu, walki i ostro stały w opozycji do prasowanych spodni w kancik. Dżinsy były symbolem amerykańskiego snu, ulubionym odzieniem tych, co nie chcieli klepać wierszyków na akademiach. Łazili w nich nasi hipisi i poeci. Paradoks polegał na tym, że te zwykłe obcisłe gacie symbolizowały luz. A od luzu do protestu droga niedaleka. Dobrze wiedział o tym weteran opozycji Jacek Kuroń, który całe życie przechodził w dżinsach. Były takie czasy, gdy za długie włosy i dżinsy można było dostać na ulicy w mordę od aktywnego ormowca.
Pokoleniowych identyfikacji odzieżowych było więcej. O pryszczatych młokosach, co zapisali się do partii komunistycznej, mówiono "pokolenie czerwonych krawatów", o zaczytanych w pismach SartreŐa egzystencjalistach "pokolenie wyciągniętych swetrów", o punkach, co przyjeżdżali na festiwale do Jarocina, "ćwiekowcy" (od nabijanych na skórzane kurtki ćwieki) lub "irokezy" (od sterczących fryzur). Ciuchy symbole przylegały do grup społecznych często dzięki zgrabnym piosenkom lub felietonom. "Ortalionowiec" to określenie kogoś z epoki Gomułki, gdyż w ortalionach chodziło wówczas pół Polski. Po latach "ortalionowiec" to już był symbol kogoś niemodnego i raczej źle ubranego. "Okularnicy" z piosenki Agnieszki Osieckiej to klepiący biedę polscy inteligenci.
Dziś na językach są nie tylko "moherowe berety". Mówi się o "krawaciarzach", "lateksowych pindach" czy "pokoleniu stringów". Nikt jednak nie żąda, aby przepraszać ich za krawaciarzy, stringi czy lateksowe gacie. Tak jak nikt wcześniej nie przepraszał za ortaliony, dżinsy, okularników czy czerwone krawaty. Moherowe berety pochwalił nawet czarownik z Torunia, twierdząc, że to piękne nakrycie głowy, i on prosi swe legiony, aby mu takie udziergać. Tak więc obrazy nie ma, a Tusk niech się nie trzęsie, że mu starszy elektorat ucieka. Nie wszystkie starsze panie noszą moherowe berety i nie wszystkie są wyznawczyniami ojca Tadeusza. Na przykład moja matka, która ma ponad 70 lat, nie nosi beretu i bardzo nie lubi Rydzyka, o czym powiedziała ostatnio publicznie w wywiadzie dla rockowej stacji Anty Radio.
Moherowe berety to podobnie jak hipisi, punki czy hiphopowcy grupa o charakterze subkulturowym. Grupa ta ma swoje zwyczaje, swoją muzykę, swoje zloty i festiwale. Należy szanować przekonania tej subkultury, troszczyć się, aby mogła w ramach obowiązującego prawa spokojnie się bawić, a nawet rozrabiać. Jej ekscentryczne zachowania (np. niechęć do mediów, agresja w stosunku do innych) nie dziwią antropologów, gdyż tak właśnie zachowują się przedstawiciele subkultur, którzy czują się dobrze tylko w swoim gronie i mają pogardliwy stosunek do innych grup społeczeństwa. Mnie moherety (skrót od moherowe berety) nie dziwią. Dziwi mnie premier i rząd. Z tą swoją nietypową dla prawicy skłonnością do subkultur, kto nam zagwarantuje, że nie zapiszą się kiedyś do palących marychę rastamanów. No cóż... jak to zrobią, będzie jeszcze bardziej odlotowo.
Biedny Donek! Z pewnością chciał być w obliczu kamer dżentelmenem i zaatakowany lamentami przypadkowej histeryczki skapitulował. Tusk oczywiście nie ma za co przepraszać. Określenia "moherowa koalicja" użył z trybuny sejmowej, polemizując z expose premiera Marcinkiewicza. Od tego momentu pojęcie "moherowe berety" robi niesamowitą karierę medialną. Tak więc Tusk jest sprawcą faktu, że żartobliwa nazwa wyznawców toruńskiego szamana wybiła się na salony. Ale powtarzam raz jeszcze: Donald nie ma za co przepraszać.
A nie ma za co przepraszać dlatego, że "moherowe berety" nie są określeniem obraźliwym. Każdy antropolog wie, że liczne grupy społeczne mają swoje odzieżowe lub inne zewnętrzne symbole (np. okulary, metalowe ozdoby, fryzury). Dzięki takim symbolom najłatwiej jest dokonać wstępnej identyfikacji typu kto jest nasz, a kto nie. Czasem dzieje się też tak, że jakiś typ garderoby jest po prostu modny w obrębie danej grupy. Gdy grupa identyfikująca się poprzez odzież jest grupą protestu, zwykła czapka czy typ skórzanej kurtki z ćwiekami urastają do czegoś w rodzaju barw wojennych. Zdarza się, że pewne ciuchy sztandary stają się z czasem symbolami całych pokoleń. Tak było w Polsce z "pokoleniem dżinsów". Dziś wydawać się to może śmieszne, bo dżinsy stały się strasznie powszechne, ale dawno temu były to gacie buntu, walki i ostro stały w opozycji do prasowanych spodni w kancik. Dżinsy były symbolem amerykańskiego snu, ulubionym odzieniem tych, co nie chcieli klepać wierszyków na akademiach. Łazili w nich nasi hipisi i poeci. Paradoks polegał na tym, że te zwykłe obcisłe gacie symbolizowały luz. A od luzu do protestu droga niedaleka. Dobrze wiedział o tym weteran opozycji Jacek Kuroń, który całe życie przechodził w dżinsach. Były takie czasy, gdy za długie włosy i dżinsy można było dostać na ulicy w mordę od aktywnego ormowca.
Pokoleniowych identyfikacji odzieżowych było więcej. O pryszczatych młokosach, co zapisali się do partii komunistycznej, mówiono "pokolenie czerwonych krawatów", o zaczytanych w pismach SartreŐa egzystencjalistach "pokolenie wyciągniętych swetrów", o punkach, co przyjeżdżali na festiwale do Jarocina, "ćwiekowcy" (od nabijanych na skórzane kurtki ćwieki) lub "irokezy" (od sterczących fryzur). Ciuchy symbole przylegały do grup społecznych często dzięki zgrabnym piosenkom lub felietonom. "Ortalionowiec" to określenie kogoś z epoki Gomułki, gdyż w ortalionach chodziło wówczas pół Polski. Po latach "ortalionowiec" to już był symbol kogoś niemodnego i raczej źle ubranego. "Okularnicy" z piosenki Agnieszki Osieckiej to klepiący biedę polscy inteligenci.
Dziś na językach są nie tylko "moherowe berety". Mówi się o "krawaciarzach", "lateksowych pindach" czy "pokoleniu stringów". Nikt jednak nie żąda, aby przepraszać ich za krawaciarzy, stringi czy lateksowe gacie. Tak jak nikt wcześniej nie przepraszał za ortaliony, dżinsy, okularników czy czerwone krawaty. Moherowe berety pochwalił nawet czarownik z Torunia, twierdząc, że to piękne nakrycie głowy, i on prosi swe legiony, aby mu takie udziergać. Tak więc obrazy nie ma, a Tusk niech się nie trzęsie, że mu starszy elektorat ucieka. Nie wszystkie starsze panie noszą moherowe berety i nie wszystkie są wyznawczyniami ojca Tadeusza. Na przykład moja matka, która ma ponad 70 lat, nie nosi beretu i bardzo nie lubi Rydzyka, o czym powiedziała ostatnio publicznie w wywiadzie dla rockowej stacji Anty Radio.
Moherowe berety to podobnie jak hipisi, punki czy hiphopowcy grupa o charakterze subkulturowym. Grupa ta ma swoje zwyczaje, swoją muzykę, swoje zloty i festiwale. Należy szanować przekonania tej subkultury, troszczyć się, aby mogła w ramach obowiązującego prawa spokojnie się bawić, a nawet rozrabiać. Jej ekscentryczne zachowania (np. niechęć do mediów, agresja w stosunku do innych) nie dziwią antropologów, gdyż tak właśnie zachowują się przedstawiciele subkultur, którzy czują się dobrze tylko w swoim gronie i mają pogardliwy stosunek do innych grup społeczeństwa. Mnie moherety (skrót od moherowe berety) nie dziwią. Dziwi mnie premier i rząd. Z tą swoją nietypową dla prawicy skłonnością do subkultur, kto nam zagwarantuje, że nie zapiszą się kiedyś do palących marychę rastamanów. No cóż... jak to zrobią, będzie jeszcze bardziej odlotowo.
Więcej możesz przeczytać w 50/2005 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.