Prime minister’s questions, czyli cotygodniowa potyczka premiera Rządu Jej Królewskiej Mości z opozycją i posłami własnej partii, to ważny rytuał brytyjskiej demokracji. W miniony wtorek jeden z tematów podniósł Daniel Kawczynski, poseł torysów polskiego pochodzenia, upominając się o poszanowanie praw mniejszości polskiej w Wielkiej Brytanii. Kawczynski przypomniał wkład Polaków w bitwę o Anglię (czym wywołał aplauz w Izbie Gmin) i zapytał, co David Cameron ma zamiar zrobić z atakami na naszych rodaków na Wyspach. – Takie akty nienawiści nie będą tolerowane. Polska to nasz sojusznik, który podziela wiele z naszych zastrzeżeń wobec funkcjonowania UE – oświadczył odchodzący premier, dodając, że dzwonił już w tej sprawie do Beaty Szydło. Interwencja Kawczynskiego nastąpiła po proteście polskiego ambasadora w Londynie, Witolda Sobkowa, który domagał się zdecydowanej reakcji władz na antypolskie wystąpienia.
Przez kilka dni nękanie Polaków było jednym z głównych tematów brytyjskich mediów. Rozmiary tych ataków są różne. Czasami chodzi o zaczepki szkolnych kolegów nakazujących polskim uczniom – tu cytat – „wyp…ać z Anglii”. Czasami są to publiczne wyzwiska pod adresem dorosłych albo obraźliwe rasistowskie hasła (np. „brudny Polak”) malowane na pomnikach upamiętniających ofiary II wojny światowej albo murach Polskiego Ośrodka Społeczno-Kulturalnego w londyńskiej dzielnicy Hammersmith. To właśnie ten ostatni incydent – dzieło samotnego chuligana – sprowokował publiczną debatę o społecznych skutkach Brexitu. Nie był to odosobniony przypadek. Policja w hrabstwie Cambridgeshire prowadzi śledztwo w sprawie akcji ulotkowej, która dotknęła Polaków z miasteczka Huntingdon. W tamtejszych skrzynkach pocztowych pojawiły się kartki z hasłami wzywającymi do usunięcia „polskiego robactwa” z Anglii. I choć Polacy nie są jedynymi ofiarami fali nienawiści na tle rasowym – policja od referendum odnotowała jej 50-procentowy wzrost – to jako najliczniejsza mniejszość europejska czują się szczególnie zagrożeni.
Brudni Polacy
– Informacje o tym, że firmy nie planują przedłużać kontraktów pracownikom z Polski i innych krajów Europy Środkowej, pojawiają się coraz częściej – mówi Polak pracujący jako prawnik w Manchesterze. Nie chce się wypowiadać pod nazwiskiem. W mediach społecznościowych pojawiają się opisy słownych napaści np. na polskie pielęgniarki pracujące w brytyjskich szpitalach. W internecie ktoś zamieścił też wpis z internetowego systemu rezerwacji stolików w jednej z restauracji. Klient domaga się zapewnienia mu angielskiej obsługi, żądając: „Żadnych Europejczyków przy moim stole”. – Polacy na Wyspach są w szoku i boją się o przyszłość. Ich dzieci chodzą przecież do angielskich szkół, a wiemy, jak dzieci potrafią być okrutne – mówiła w „The Independent” Adriana Chodakowska prowadząca stronę internetową Londynek.net. Drastycznych przykładów okrucieństwa nie trzeba długo szukać.
W maju 16-letnia Dagmara Przybysz mieszkająca z rodzicami w Pool w Kornwalii popełniła samobójstwo, bo została dosłownie zaszczuta przez kolegów z klasy z powodu swojego pochodzenia. Przed śmiercią skarżyła się na jednym z portali społecznościowych na rasizm. Wygląda na to, że Brexit uwolnił raczej skrywane dotąd przez Anglików pokłady nienawiści do imigrantów. Polacy i inni przybysze z Europy Środkowej okazali się najtrudniejsi do zaakceptowania. Wobec Arabów, imigrantów z Pakistanu i Indii czy ludzi z Karaibów i Afryki Anglicy mają poczucie winy wynikające z kolonialnej przeszłości Imperium Brytyjskiego. Jest ono starannie pielęgnowane na wszystkich poziomach edukacji. Poza tym imigranci z dawnych kolonii w większości znają dobrze angielski język, kulturę i obyczaje – o Polakach nie można tego powiedzieć. Imigranci spoza Europy koncentrują się w wielkich kosmopolitycznych metropoliach – Polacy zaś zapuścili się na głęboką angielską prowincję, która dotąd była wolna od migracyjnej presji. – Przeciętny John Bull to powściągliwy konserwatysta, którego bardzo irytują nasi rodacy oraz ich brak znajomości i zrozumienia lokalnych obyczajów – mówi Polak z Manchesteru. W takiej sytuacji o konflikty nietrudno.
Z danych wynika, że Polacy przodują w statystykach przestępczości na Wyspach w przeliczeniu na głowę. Oczywiście antypolskie wystąpienia, choć nagłaśniane przez media, to jednak nadal tylko margines. Reakcją na wybryk jednego chuligana, który obsmarował sprejem londyński POSK, była zmasowana akcja obywatelskiego poparcia udzielanego Polakom przez angielskich sąsiadów. Ośrodek w Hammersmith odwiedzili członkowie rządu, w tym wiceszef Home Office, Lord Ahmad. Nie zmienia to jednak faktu, że atmosfera nie jest najlepsza. – Czujemy się niechciani i znienawidzeni – oświadczył Jan Żyliński, jeden z najbogatszych Polaków na Wyspach, który swego czasu wyzywał na pojedynek lidera antyimigranckiej partii UKIP, Nigela Farage’a. I choć Żyliński wysłał do Izby Gmin list z żądaniem potwierdzenia przez liderów głównych partii, że mieszkający w chwili referendum na Wyspach Polacy nie będą deportowani, to jednak coraz głośniej zaczyna się mówić o masowej wyprowadzce z Anglii. Tylko pytanie: dokąd Polacy mieliby jechać?
Niemcy czekają
Zbyt wielkiego wyboru nie ma. Sytuacja taka jak w Anglii, która w ciągu dekady przyjęła setki tysięcy Polaków – od wysokiej klasy fachowców po biernych beneficjentów systemu opieki społecznej – już się nie powtórzy. Na pewno nową ziemią obiecaną nie będzie Francja, gdzie już dawno rozpętano histerię strachu przed przysłowiowym polskim hydraulikiem. Także nękane kryzysem kraje Południa, np. Włochy czy Hiszpania, nie mają wiele do zaoferowania, bo bezrobocie wśród młodych ludzi sięga tam nawet 50 proc. Pozostaje więc tylko alternatywa: praca w Niemczech albo powrót do kraju.
Niemcy już ostrzą sobie zęby na odpływ siły roboczej z Wysp. Jest bowiem mało prawdopodobne, by Wielka Brytania przyjęła rozwiązania dotyczące swobodnego przepływu ludzi, jakie mają np. Norwegia czy Szwajcaria, które nie należą do UE. Przecież celem Brexitu ma być pozbycie się obcej siły roboczej z Wysp. A to oznacza, że do Wielkiej Brytanii będzie przybywać z UE tylko 50 tys. osób rocznie, a nie 170 tys. jak obecnie. Wypadnięcie Anglii z czołówki krajów docelowych dla migracji w UE może spowodować wzrost znaczenia Niemiec. Thomas Straubhaar, ekonomista cytowany przez „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, uważa, że przenosinom firm z Wielkiej Brytanii na kontynent będzie towarzyszył także odpływ wysoko wykwalifikowanych pracowników. Tak było już po kryzysie roku 2008, gdy np. wielu Bułgarów i Rumunów pracujących we Włoszech czy Hiszpanii przeniosło się do Niemiec. Mowa o dodatkowych 100 tys. ludzi rocznie. To dużo, bo w 2014 r. do Niemiec przybyło prawie 200 tys. Polaków. Czy będą tam mile widziani? Z badań wynika co prawda, że ponad dwie trzecie Niemców byłoby skłonnych zaakceptować Polaka jako kolegę w pracy, ale też postrzeganie naszych wzajemnych relacji się zmienia. Polacy są przez Niemców mniej lubiani niż np. Grecy, którzy z powodu kryzysu zadłużeniowego od kilku lat mają fatalną prasę nad Łabą. Z badań przeprowadzonych ostatnio przez Fundację Bertelsmanna wynika, że większość Niemców źle ocenia stosunki polsko-niemieckie. W porównaniu z Anglią, która tradycyjnie raczej dopieszcza mniejszości narodowe, w Niemczech to bardzo drażliwa kwestia. Od kilku lat toczy się batalia o uznanie mieszkających tu Polaków za mniejszość narodową. Rozporządzenie w sprawie odebrania tego statusu wydał w 1940 r. Hermann Göring, a ono nadal obowiązuje. Próby zmiany sytuacji są skutecznie torpedowane przez władze w Berlinie.
Uczestniczący w negocjowaniu w 1990 r. traktatu polsko-niemieckiego prof. Jerzy Sułek przyznał niedawno w wywiadzie dla stacji Deutsche Welle, że rząd Tadeusza Mazowieckiego próbował wprowadzić zapisy unieważniające nazistowską dyskryminację. Niemcy zdecydowanie odrzucili taką możliwość i do dziś tego stanowiska się trzymają. Brak jasnego statusu prawnego, który byłby odzwierciedleniem przywilejów, jakimi cieszy się mniejszość niemiecka w Polsce, ma swoje konsekwencje. Dość wspomnieć o problemach z nauczaniem czy choćby używaniem języka polskiego przez dzieci z mieszanych rodzin. Zdarzają się nawet przypadki odbierania dzieci polskim rodzicom i przekazywania ich niemieckim rodzinom zastępczym przez opiekę społeczną (która w Niemczech ma prawo swobodnego ingerowania w życie rodzinne obywateli). Dla Polaków noszących się z zamiarem ewentualnej przeprowadzki z Wielkiej Brytanii do Niemiec może to być znacząca zmiana – niezależnie od tego, na ile rzeczywiście korzystali na Wyspach z praw mniejszości. A to oznacza, że jeśli dojdzie do konieczności wyjazdu z Anglii, wielu naszych rodaków może rozważać opcję, którą dotychczas stanowczo odrzucali, czyli powrót do kraju.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.