Buczenie, jak wiadomo, buczeniu nierówne. Jedno jest bardziej szkodliwe od drugiego. Jedno zagraża demokracji, drugie jest elementem walki o nią. Wszyscy, którzy tak bardzo boją się dźwięku buczenia, muszą niestety przyzwyczaić się do tej formy ekspresji. Buczenie jest filarem demokracji. Bez tego dźwięku nie może się przecież odbyć żadna debata w brytyjskim parlamencie. Normą jest także we francuskim czy włoskim. Systematycznie na ten głęboki dźwięk wydawany przez politycznych przeciwników narażeni są prezydenci USA. Ale na przykład takiemu Władimirowi Putinowi nikt buczeniem przemówienia nie zakłóci. A jak spróbuje, będzie badał klimat gdzieś daleko na Wschodzie. Jeszcze bardziej wolna od tego rodzaju zdarzeń jest Korea Północna. Tam nikt nawet o buczeniu nie pomyśli. Swoboda wydawania takiego dźwięku nie jest więc oznaką braku politycznej kultury, lecz raczej dowodem na jej istnienie. W tej sytuacji wysłanie na przykład na kibiców Śląska Wrocław kompanii antyterrorystycznej za to, że buczeli na wykładzie byłego NKWD-zisty Zygmunta Baumana, przybliża prezydenta Wrocławia Rafała Dutkiewicza do standardów państwa Kimów, a nie do zachodnich demokracji. Ale w kwestii obyczajów politycznych ostatni tydzień przyniósł nam więcej zdarzeń.
Wspomniany już Lech Wałęsa zapowiedział, że przystępuje do KOD i będzie „wyrywał posłów PiS z korzeniami”. Niezbyt dotąd znany parlamentarzysta partii rządzącej Dominik Tarczyński poczuł się dotknięty personalnie i na Twitterze zaproponował Wałęsie potyczkę „na solo”. To z kolei ubodło Tomasza Lisa. Ten zapowiedział, że stanie do walki zamiast byłego prezydenta. Tarczyński nie odpuścił i zapowiedział, że zrobi naczelnemu polskiego „Newsweeka” „jesień średniowiecza. Gdzie? Zgadnij, Einsteinie”. Za wpis o Wałęsie poseł stanie przed komisją etyki. Może dostanie naganę, może tylko upomnienie. Z pewnością i tak mu się opłacało, bo jego nazwisko stało się sławne. Wałęsa przed żadną komisją nie stanie, bo nie ma takiej, która mogłaby oceniać jego ego.Lis też przed żadnym gremium pojawiać się nie będzie, bo z pewnością byłoby to odebrane jako zamach na wolność mediów w Polsce. Nie wiadomo tylko, co będzie z tym spotkaniem „na solo”. Transmisja pojedynku z pewnością cieszyłaby się dużym zainteresowaniem. Można by sprzedawać prawa stacjom telewizyjnym i bilety na stadion. Chętnie kupowaliby je zwolennicy KOD i sympatycy PiS. Kodowcy żyliby oczywiście nadzieją, że pierwszy na froncie medialnej walki z rządem dziennikarz pokona w pojedynku na ubitej ziemi przedstawiciela opresyjnego pisowskiego reżimu. Popierający dobrą zmianę z uciechą patrzyliby, jak ich człowiek wymierza razy naczelnemu pisma, któremu brakuje już brzydkich zdjęć Kaczyńskiego, by wkładać je na okładkę. Możemy być jednak pewni, że gdyby nawet walka toczyła się według z góry ustalonych zasad, a przeciwnicy nie przekraczaliby przepisów, na koniec zwycięzca zostałby wybuczany. Takie jest prawo demokracji.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.