To o tej bezcennej pracy dziadków, jako akumulatorów wiedzy o przeszłości, opowiadał pod koniec lipca Franciszek polskim biskupom. To samo odnosi się przecież do życia państwowego. Przywykliśmy do takiego schematu: osobiste świadectwa uczestników łączą się z obrazami przeszłości kreowanymi przez filmy, nowoczesne muzea uzupełniają się z pracami regularnych badaczy, do tego szkoła.
Tak z historii poszczególnych osób powstaje wspólna opowieść. Ale jej najważniejszym elementem są ONI – zawsze mogą powiedzieć: dosyć, to nie tak. Kiedyś jednak kombatanci odejdą, jeszcze parę lat i minie epoka hardych, twardych, zdawałoby się, wiecznych świadków II wojny światowej. Czas pomyśleć, jak ma wyglądać polityka historyczna państwa w czasach bez świadków.
Działać powinno państwo, ale mądrze i dyskretnie. To złudzenie, że wszystko załatwią uchwały polityków. Najbardziej jaskrawym przykładem takiego podejścia były tegoroczne korowody z uchwałą o rocznicy ludobójstwa na Wołyniu – już całkowicie poza kwestią sporu o jej treść trzeba powiedzieć, że sama w sobie nie zmienia ona wiele w propagowaniu prawdy o historii. Potrzebne jest działanie, a nie polityczny krzyk, potrzebne są instytucje. I to nie tylko w relacjach z Ukrainą. Kluczem do współczesnej pamięci historycznej jest pamięć o II wojnie światowej, a esencją pamięci o niej dwa totalitaryzmy, jeden z Niemiec, drugi z Rosji. Na ironię zakrawa fakt, że dopiero teraz, po tylu dziesięcioleciach, Muzeum Powstania Warszawskiego stworzyło listę cywilów zamordowanych na Woli. I trzeba jasno powiedzieć: to już nie żadni „oni”, to my jako państwo po 1989 r. zaniechaliśmy ważnych badań nad historią.
Naprawdę nie można już liczyć tylko na weteranów. Państwo musi wesprzeć badania naukowe, utrwalanie pamięci zborowej, bo bez niej nie ma współczesnego społeczeństwa, nie ma przyszłości, nie ma przekonania, że wspólnie dziedziczymy z tradycji bohaterów, nawet jeśli akurat nasi przodkowie – powiedzmy – w trakcie powstania warszawskiego mieszkali na wsi pod Tarnowem.
Z drugiej strony trzeba pamiętać, że zachodnie uniwersytety, a to tam uciera się interpretacja przeszłości całego Zachodu, są jak mimoza wrażliwe na polityczne „ingerowanie” w sferę badań naukowych. Im bardziej będzie eksponowana nalepka „Ministerstwo takie a takie”, tym mniejsza będzie skuteczność wydanych na promocję historii dolarów. Czy mając do dyspozycji tyle środków, pieniędzy, władzy, dzisiejsza Polska podoła zadaniu i czy znajdzie odpowiedni sposób na to, by prawda o II wojnie nie została zamazana? Czy ciągle ma to pozostawać na barkach dziewięćdziesięciolatków?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.