Zdjęcia Paweł Łączny
Andrzej Golda, tłumacz języka niemieckiego z Wrocławia, miał w domu ssak, dzięki któremu jego syn Oskar nie dławił się wydzielinami, a także koncentrator tlenu, czyli maszynę wielkości odkurzacza, z której przez maskę przystawiali z żoną tlen Oskarowi do ust, kiedy siniał. Chłopiec miał założoną gastrostomię, czyli rurkę w brzuchu, przez którą rodzice karmili go prosto do żołądka. Kiedyś zużyty plastik wypadł z dziury w brzuchu i rurka została panu Andrzejowi w ręce. Mógł spanikować, ale zadzwonił do pielęgniarki z hospicjum i wykonał, co powiedziała, czyli założył natychmiast jakikolwiek cewnik, dopóki ona nie przyjechała z właściwym. – W takiej sytuacji nie ma czasu na panikowanie, że dziura i boję się dotknąć, trzeba działać – mówi. – Jednak najważniejsze było to, że miałem gdzie zadzwonić po pomoc i że ta pomoc błyskawicznie nadeszła. Oskar, syn pana Andrzeja, był przez sześć lat pod opieką wrocławskiego hospicjum domowego. To właśnie z tego hospicjum dostał sprzęt, dzięki któremu można było mu pomóc, kiedy zaczynał się dławić czy dusić, sprzęt do rehabilitacji, żeby nie zatracił ruchomości stawów i żeby nie miał odleżyn. Koncentrator tlenu kosztuje 2-3 tys. zł, ssak 1-2 tys. zł, Oskar używał wszystkiego za darmo.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.