Wygląda na to, że bezgraniczna wiara w magiczną moc zakazów, dzięki którym można uczynić świat lepszym, a ludzi szczęśliwszymi (bogatszymi?), dotknęła nie tylko polskich prawodawców. Prezydent Trump wprowadził w ubiegłym tygodniu cła na stal i aluminium (piszemy na ten temat w tym wydaniu w dziale Biznes i Gospodarka).
Ciekawe, co na to powiedzą amerykańscy producenci, którzy zamiast tańszego zagranicznego surowca będą skazani na droższy krajowy? Niestety politycy lubią chodzić na skróty. Przecież to takie proste: wystarczy podnieść rękę i wcisnąć przycisk podczas głosowania albo wydać stosowne rozporządzenie i już! Problemy zostaną rozwiązane. Polacy zarobią więcej, bo podniesiemy płacę minimalną, będą spędzać czas z rodziną, ponieważ zakażemy handlu i tak dalej, i tym podobne. Zobaczymy, jakie efekty przyniesie zakaz, z którym po raz pierwszy mieliśmy okazję zetknąć się w niedzielę. Ja nie mam wątpliwości – pracownicy stacjonarnych sklepów podcinają gałąź, na której siedzą. Handel nieuchronnie przenosi się do internetu (nie cały oczywiście), teraz ten proces tylko przyspieszy. Pracownicy sklepów stacjonarnych będą tracić pracę. Wielokrotnie przestrzegałem przed skutkami zakazów, przeciwnymi do zamierzonych.
Niesławna nowelizacja ustawy o IPN była tylko kolejnym przykładem. Bo problem zakazów nie ogranicza się do gospodarki. W tym wydaniu piszemy o rozwodach. Pojawiły się w ostatnim czasie pomysły ich utrudniania, bo taki skutek przyniosłoby wprowadzenie obowiązku mediacji. Tymczasem już teraz ludzie, którzy chcą się rozwieść, muszą poprosić państwo (poprosić!) o rozwód, przekonać sąd, że ze sobą nie śpią, nie robią zakupów i nie są sobie bliscy, a potem – czekać na wyrok. Nie zrozumcie mnie źle: nie chodzi mi o to, aby sąd nie badał na przykład dokładnie kwestii dzieci przy rozwodzie i nie zadbał o ich prawa. Wręcz przeciwnie. Nie chodzi mi również o lekceważenie dobra, jakim jest rodzina. Też wręcz przeciwnie. Chodzi mi o obsesyjną wiarę w skuteczność nakazów i zakazów jako sposobu na uszczęśliwianie ludzi i rozwiązywanie problemów.
Dwoje obywateli w tym kraju nie może swobodnie podjąć decyzji o zakończeniu małżeństwa, decyduje ostatecznie państwo. Rozwodzący się Polacy napotykają system opresyjny zamiast pomocy i wsparcia. W zasadzie bez prawnika i wydatków z tym związanych ani rusz. A może państwo zapewniłoby na przykład profesjonalną pomoc psychologiczną przed rozwodem? Ale świadczoną osobno, i z której można skorzystać dobrowolnie? Może rzeczywiście w niektórych sytuacjach przyczyniłoby się to do zmiany decyzji o rozstaniu? Sytuacja jest o tyle paradoksalna, że ludzie, którzy chcą się pobrać, mogą to zrobić bez najmniejszego problemu. Rozmawiają ze sobą, przyrzekają sobie, choć w obecności urzędnika. Podczas gdy przy rozstaniu spowiadają się przed państwem.
A może narzeczeni przed zawarciem związku małżeńskiego powinni odpowiedzieć na pytania w obecności urzędników: czy będziecie ze sobą uprawiać seks? Czy czujecie się sobie bliscy? Jak sobie wyobrażacie wspólne prowadzenie gospodarstwa domowego? Małżeństwo, z czego warto zdawać sobie sprawę, jest chronione w naszym kraju w taki sposób, że jeśli jeden ze współmałżonków nie zechce dać rozwodu, to drugiego czeka batalia prawna, aby je zakończyć. Puszczając wodze wyobraźni (choć bez brnięcia w fikcję): żeby się nie okazało, że żyjemy w kraju, w którym 16-letnia dziewczyna może podjąć t ak brzemienną w skutki decyzję, jak wyjście za mąż, za to 20-letni obywatel nie może napić się piwa. g
A może narzeczeni przed zawarciem związku małżeńskiego powinni odpowiedzieć w obecności urzędnika: czy będziecie ze sobą uprawiać seks?
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.