Początek lata. Słoneczna szwedzka prowincja, piękni ludzie, barwne obrzędy pełne tańca i uczt. I czwórka przybyszy ze Stanów Zjednoczonych zaproszonych do wzięcia udziału w midsommar, święcie letniego przesilenia. Co mogłoby pójść źle? No cóż, wszystko. Ale też, jak w każdym horrorze czerpiącym z ludowej symboliki, feeria strasznych wydarzeń staje się pretekstem do ostrego komentarza do zasad panujących w społeczeństwie. A zwłaszcza do tych wymiarów współczesności, o których w publicznej debacie mówi się ściszonym tonem.
Zmysły i intuicja
W „Midsommar. W biały dzień” nowoczesność zderza się z tradycją. Tę pierwszą reprezentuje czwórka młodych Amerykanów: pogrążona w depresji Dani, opłakująca śmierć siostry i rodziców, jej chłopak Christian i dwóch jego przyjaciół. Tradycja zaś to odizolowana od świata społeczność, żyjąca w odosobnieniu, praktykująca odwieczne rytuały. Dzieci z Bullerbyn, które dorosły i postanowiły założyć komunę łączącą protestancki etos pracy z pogańskim kultem przodków i natury. Ari Aster poprzednim filmem, obsypanym nagrodami „Hereditary. Dziedzictwem”, udowodnił, że zna reguły rządzące horrorem i potrafi je naginać do własnych celów. I podobnie jak w tamtym przypadku, w „Midsommar.”.. nie nadużywa efektów specjalnych ani tanich sztuczek kojarzonych z hollywoodzkim kinem grozy. Wie, że niepokój – u bohaterów tak samo jak u widzów – może wywołać w pełnym świetle dnia. Nie potrzebuje do tego potworów czających się w mroku. „Midsommar.”.. jest zresztą bardziej psychologicznym dramatem niż klasycznym filmem grozy, wytrącającą z równowagi opowieścią o ucieczce od toksycznych relacji, zemście i wyzwoleniu. Choć niejednoznaczny gatunkowo, film Astera najłatwiej określić jako folk horror.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.