Energiczny, aktywny, elokwentny – pan Leszek nie wygląda dziś na 69-latka. Z pasją opowiada o swojej pracy (od ponad 30 lat prowadzi nieprzerwanie dobrze prosperującą firmę informatyczną, wcześniej był nauczycielem akademickim). Nowotwór prostaty zdiagnozowano u niego ponad roku temu w bardzo wczesnym stadium. Zdecydował się na operację z użyciem robota da Vinci. Dziś po nowotworze nie ma śladu.
Nie czekać na przerzuty
Od ponad 10 lat systematycznie wykonywał badania PSA (swoistego antygenu sterczowego), a także profilaktyczne USG jamy brzusznej. Wyniki zawsze były w normie. W styczniu ubiegłego roku panią doktor wykonującą USG zaniepokoiła niewielka zmiana hipogeniczna w jednym z płatów prostaty. – Urolog, do którego udałem się na konsultację, po zbadaniu prostaty nie stwierdził żadnych niepokojących zmian, zalecił jednak wykonanie rezonansu magnetycznego, badania TRUS (USG przezodbytnicze gruczołu krokowego) i ewentualnie biopsji prostaty – opowiada pan Leszek. Wynik rezonansu były prawidłowy, nie stwierdzono zmian sugerujących obecność nowotworu. Również badanie TRUS, wykonane w Szpitalu Mazovia, nie wykazało żadnych niepokojących zmian. Żeby mieć jednak stuprocentową pewność, że wszystko jest w porządku, wykonano również biopsję.
Na 10 pobranych próbek w jednej stwierdzono obecność komórek raka stercza ocenionego w skali Gleasona na 6 (3+3). Nowotwór był w początkowym stadium (2 mm) o umiarkowanym stopniu agresywności. Z wynikami badań Leszek został skierowany na konsultację do dr. Tomasza Szopińskiego, urologa, ordynatora Centrum Chirurgii Robotycznej Mazovia, który specjalizuje się m.in. w wykonywaniu operacji prostaty metodami klasycznymi, laparoskopowymi oraz za pomocą robota da Vinci. – To była konkretna rozmowa. Pan doktor powiedział, że mam szczęście, bo wykryto u mnie małą zmianę, a teraz mam trzy możliwości: albo ją tylko obserwować, albo poddać się radioterapii, albo zdecydować się na operację.
Decyzja należała do mnie, jednak gdy na moje pytanie, jak długo można zmianę obserwować, pan doktor powiedział, że cztery-pięć lat, ale w tym czasie mogą już pojawić się przerzuty do kości, od razu zdecydowałem się na operację – opowiada pan Leszek. Początkowo miała być to operacja wykonana laparoskopowo, jednak po konsultacjach zdecydował się na laparoskopię za pomocą robota da Vinci. – Czytałem dużo na ten temat, zanim podjąłem decyzję. Wiedziałem, że po operacji wspomaganej robotem da Vinci krócej utrzymuje się cewnik (trzy dni), można szybciej wrócić do domu i do normalnego funkcjonowania, jest mniejsze ryzyko powikłań, np. nietrzymania moczu czy problemów z życiem seksualnym. W podjęciu decyzji utwierdziła mnie opinia dr. Szopińskiego, który powiedział, że mimo iż wykonał wiele operacji laparoskopowo, to nie ma możliwości osiągnięcia w ich trakcie takiej precyzji jak dzięki wykorzystaniu robota da Vinci. Jedyna „dolegliwość” takiej operacji to pełna odpłatność: NFZ nie refunduje takich zabiegów – opowiada pan Leszek.
Mniejsze ryzyko powikłań
Pierwszą operację z użyciem robota da Vinci wykonano w 2001 r., a obecnie na świecie pracuje już ok. 5 tys. robotów, w tym 1600-1700 w Europie. W Polsce na razie zaledwie kilka. Robot zapewnia 16-krotne powiększenie pola operacyjnego, a jego ramiona są wyposażone w narzędzia chirurgiczne (np. skalpele, kleszcze, nożyczki), których końcówki mogą obracać się o 360 stopni, czego nie jest w stanie dokonać ludzka dłoń. Pozwala to na znacznie precyzyjniejsze wykonanie zabiegu, minimalizuje powikłania, a jednocześnie skraca okres rekonwalescencji.
– Robot jest wyposażony w wiele zaawansowanych technologii, które umożliwiają osiągnięcie większej precyzji. Jego ramiona poruszają się stabilnie dzięki eliminacji drżenia ręki chirurga. Odwzorowuje ruchy nadgarstka, dzięki czemu można operować z taką swobodą anatomiczną, jak wykonuje się operację klasyczną. Ważne jest też to, że do wizualizacji wykorzystuje się doskonały układ optyczny 3D HD pozwalający dodatkowo na czterokrotne powiększenie. Dzięki temu widzimy poszczególne włókna mięśniowe czy też drobne naczynia – potwierdza dr Tomasz Szopiński. Ponieważ nowotwór został wykryty u pana Leszka w bardzo wczesnym stadium, możliwa była operacja z zachowaniem struktur odpowiedzialnych za wzwód prącia. Pacjent już po wybudzeniu mógł od razu wstawać, nie pojawiły się powikłania. W trzeciej dobie, po wykonaniu badań i sprawdzeniu, że wszystko jest w porządku, usunięto mu cewnik, a w czwartej został wypisany do domu.
– Nie zlecono żadnego dodatkowego leczenia, a czułem się tak dobrze, że następnego dnia pojechałem na cztery godziny do pracy. Nie musiałem, ale chciałem, bo uważam, że to ważne pracować i być ludziom potrzebny – opowiada pan Leszek. Miesiąc po operacji pojechał do Puszczy Białowieskiej, spacerował po 10-12 km dziennie. – Od operacji do dziś minęło 15 miesięcy, wszystko wróciło do normy, nie mam problemów z nietrzymaniem moczu, wróciły funkcje seksualne. Czuję się świetnie, poziom PSA jest właściwie niewykrywalny, nie muszę przyjeżdżać na żadne kontrole, bo jak mi powiedziano, jestem wyleczony – dodaje. – W przypadku operacji raka prostaty mamy trzy cele, które chcemy osiągnąć: dobry wynik onkologiczny, jak najszybszy powrót trzymania moczu i zachowanie potencji. Jak wyglądają różnice przy poszczególnych typach operacji?
W przypadku laparoskopii usuwam cewnik po dwóch tygodniach, trzymanie moczu jest możliwe po kilku miesiącach. Przy operacji robotycznej cewnik usuwamy po trzech dniach, trzymanie moczu jest możliwe po kilku dniach, a po dwóch tygodniach część chorych wraca do pracy. 70-80 proc. mężczyzn zachowuje możliwość życia seksualnego: tak dobre wyniki nigdy nie były osiągalne po operacji laparoskopowej – mówi dr Tomasz Szopiński. Pan Leszek dziś czuje się świetnie, cały czas pracuje, jest aktywny. Znajomych namawia do wykonywania badań profilaktycznych, a jeśli są zmiany nowotworowe, to do wykonania operacji, jeżeli to tylko jest możliwe. – W internecie można przeczytać wiele historii osób, u których nowotwór prostaty został zdiagnozowany w stadium zaawansowania, kiedy nie ma już sensu wykonywanie operacji, gdyż komórki nowotworowe są rozsiane po organizmie. Miałem pecha, że zachorowałem, ale i szczęście, że nowotwór został wykryty tak szybko, że można go było usunąć. Cieszę się, że zdecydowałem się na operację da Vinci, gdyż dzięki temu funkcjonuję podobnie jak przed diagnozą – dodaje pan Leszek.
ARTYKUŁ POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY ZE SZPITALEM MAZOVIA
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.