Niemal 6 m – tyle wynosił jeszcze w maju poziom wody na wodowskazie w Wiśle w centrum Warszawy. Dzisiaj to już poniżej 40 cm, a w niektórych miejscach z jednego brzegu na drugi można się dostać pieszo. W samej stolicy są strefy, gdzie woda nie sięga nawet kolan. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda na Bugu. Tam Łukasz Długowski musiał przed czasem zakończyć swój spływ flisacki. Tratwa znanego blogera i podróżnika utknęła na mieliźnie. Przez cztery godziny wyprawy Długowski pokonał zaledwie półtora kilometra, najwięcej czasu tracąc na wypychanie swojej łódki z płycizny. Nic dziwnego, że najnowszy spot Wód Polskich, promujący oszczędzanie wody, jest zrealizowany w klimacie apokalipsy. Całkowicie wyschnięte akweny, ludzie nabierający resztki płynów z brudnych kałuż i codzienna walka o każdą kroplę. Mocny przekaz jest konieczny, bo sytuacja w Polsce jest dramatyczna. Suszą objęte są wszystkie województwa oraz wszystkie monitorowane grupy i gatunki upraw – informuje prof. Wiesław Oleszek, dyrektor Instytutu Uprawy, Nawożenia i Gleboznawstwa Państwowego Instytutu Badawczego w Puławach. Na przykład plony kukurydzy przeznaczonej na ziarno są zagrożone w 2231 gminach. To 90 proc. wszystkich upraw w kraju. Niewiele lepiej jest w przypadku owoców, roślin strączkowych, warzyw czy zbóż jarych. Dla mieszkańców miast może oznaczać to jedno: ceny na osiedlowych bazarkach będą jeszcze bardziej szokować, ale do drożyzny powinniśmy się powoli przyzwyczajać. Ale niedobór wody zaczyna być problemem nie tylko dla rolników. Hydrolodzy ostrzegają, że przerwy w dostawie wody mogą wystąpić nawet w miastach.
Lista grzechów
Wody w naszym kraju jest po prostu mało. Mamy jej tyle, ile Egipcjanie. Na mieszkańca przypada u nas zaledwie 1,6 tys. m sześc. Średnia unijna to 4,7 tys. W Europie tylko Cypr i Malta mają mniej zasobów wody. Wbrew pozorom znajdujemy się w strefie klimatycznej, w której opadów wcale nie jest dużo. Jednocześnie aż 97 proc. wody w Polsce pochodzi właśnie z opadów atmosferycznych. I to one dostarczają nam zapasy. Z nich z kolei korzysta przemysł, który wykorzystuje ponad 70 proc. krajowych zasobów. Kolejne 10 proc. pochłania rolnictwo. A brak wody oznacza brak prądu, żywności i całkowity paraliż naszego życia.
– Ta podstawowa wiedza wcale nie jest oczywista dla olbrzymiej części z nas. Woda w kranie po prostu jest i na szczęście nie musimy się obawiać, że jej zabraknie. Jednak zbyt rzadko myślimy o tym, że wykorzystujemy ją nie tylko do picia czy kąpieli – mówi Daniel Kociołek, kierownik Wydziału Komunikacji Społecznej w Państwowym Gospodarstwie Wodnym Wody Polskie. Żeby wyprodukować jeden samochód, potrzeba nawet 380 tys. l wody. A zwykły bochenek chleba „pochłania” 500 l. Zapotrzebowanie na wodę jest więc niewyobrażalne, a nasze zasoby – marne. Rocznie do dyspozycji mamy 192 mld m sześc. I dokładnie tyle samo wody zużywamy. Już dzisiaj wychodzimy więc na zero. A przecież wody potrzebuje nie tylko gospodarka, ale przede wszystkim my. Do życia. O jej braku boleśnie przekonali się niedawno mieszkańcy Skierniewic, gdzie nagle, z dnia na dzień, woda w kranach przestała po prostu lecieć. Służby hydrologiczne właśnie wydały nowe ostrzeżenie. Podobne przypadki mogą się zdarzyć nawet w ośmiu województwach.
A o tym, jak żyć z utrudnionym dostępem do wody, przekonują się mieszkańcy ok. 300 gmin w Polsce. W wielu miejscach przedsiębiorstwa wodociągowo-kanalizacyjne nie są w stanie zapewnić odpowiedniego ciśnienia wody. W związku z tym wydają zakazy podlewania ogródków wodą z sieci i zalecają oszczędzanie wody. Izba Gospodarcza „Wodociągi Polskie” bije na alarm. Obecnie ok. 15 proc. wody marnuje się ze względu na nieszczelność miejskiej kanalizacji lub nielegalne podłączenia. Przez palce przecieka nam także większość opadów. Do codziennych potrzeb zatrzymujemy jedynie kilka procent średniego rocznego odpływu naszych wód do Morza Bałtyckiego. – Niestety są to już nawet nie lata, ale dekady zaniedbań władz centralnych – uważa prof. Renata Romanowicz z Zakładu Hydrologii i Hydrodynamiki Polskiej Akademii Nauk. I jednym tchem wymienia grzechy wszystkich poprzednich rządów, które dzisiaj odbijają się na sytuacji hydrologicznej. Brak spójnej polityki budowy małych i dużych zbiorników retencyjnych, bo dzisiaj nie mamy gdzie magazynować nadmiaru wody po opadach. Asfaltowanie całych miast, przez co deszczówka nie dość, że nie wspiera lokalnego ekosystemu, to jeszcze podtapia metropolie.
Ważne inwestycje
– Szybkich i łatwych rozwiązań nie ma. A na pewno nie jednorazowych i doraźnych – mówi prof. Romanowicz. Daniel Kociołek z Wód Polskich dodaje, że inwestycje w gospodarce wodnej są kosztowne i długotrwałe. Dlatego konieczne jest spójne zarządzanie i kompleksowe planowanie działań. – Wody Polskie to młoda instytucja, która powstała 1 stycznia 2018 r. i połączyła rozproszone wcześniej kompetencje. Właśnie rozpoczynamy szerokie konsultacje społeczne projektu pierwszego kompleksowego planu przeciwdziałania skutkom suszy w Polsce, który w skrócie nazywamy „Stop suszy” – mówi Kociołek. Zwraca też uwagę na Program Rozwoju Retencji Ministerstwa Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej. – Zaplanowano w nim 94 inwestycje, które będą realizowane do 2027 r. – mówi. Wśród nich znalazła się budowa 30 nowych zbiorników wodnych, w tym dziewięciu dużych.
Całość ma kosztować 14 mld zł. Szczególnie ważną inwestycją będzie budowa drugiego stopnia wodnego na Dolnej Wiśle. Ten obiekt hydrotechniczny powstanie w Siarzewie i przywróci Wiśle jej kiedyś naturalny poziom wody. Stopień wodny Siarzewo będzie pełnił jednocześnie funkcję ochrony przed powodzią i łagodzenia skutków suszy. Szacuje się, że jego koszt wyniesie 3,9 mld zł, a budowa potrwa do 2027 r., z perspektywą do 2030 r. Natomiast w przyszłym roku zostanie oddany do użytku inny flagowy projekt Wód Polskich – polder Racibórz Dolny. Zbiornik na początku ma pełnić funkcję przeciwpowodziową, choć pierwotnie był projektowany jako zbiornik mokry, na stałe napełniony wodą. Długo wyczekiwany zbiornik będzie miał powierzchnię Cieszyna. Przed powodzią ma chronić niemal 2,5 mln mieszkańców trzech województw: śląskiego, opolskiego i dolnośląskiego. Wody Polskie zamierzają przekształcić go z czasem w zbiornik mokry, aby zmagazynowaną wodę wykorzystywać do łagodzenia skutków suszy. Inwestycja kosztuje prawie 2 mld zł. Magazynowanie wody to również o wiele mniejsze inwestycje. Takie urządzenia małej retencji powstaną m.in. na terenach Pojezierza Kaszubskiego oraz w Borach Tucholskich. Planowane jest też przywracanie rzekom ich naturalnego charakteru, tam gdzie jest to możliwe. Już teraz dzieje się tak np. z Białą Tarnowską.
Zbiornik z horroru
Część z 14 mld zł nie pójdzie jednak na nowe obiekty, ale na modernizację starych. Na przykład Zalew Rzeszowski nie był oczyszczany od dziesięcioleci. Teraz jest w tak fatalnym stanie, że jego pojemność skurczyła się o ponad połowę. Wody Polskie przeznaczą więc ok. 50 mln zł na odtworzenie jego pojemności. Dotyczy to również Zalewu Zemborzyckiego w Lublinie. Historia stopnia wodnego Malczyce na Odrze obrazuje, jak wiele trzeba nadrobić w gospodarce wodnej. Inwestycję rozpoczęto w 1997 r. po tzw. powodzi tysiąclecia. Przez ponad 20 lat trwała budowa, która mogła zostać dokończona dzięki środkom przekazanym na ten cel w latach 2016-2017. – Kolejne stopnie wodne na Odrze, Lubiąż i Ścinawa, zostanązbudowane o wiele szybciej i taniej. Rozstrzygnięto już przetargi na wykonanie projektów tych obiektów – informuje Daniel Kociołek z Wód Polskich.
Nawrócenie miast
O wodę zaczynają się też troszczyć samorządy. Wrocław zamierza dopłacać mieszkańcom nawet 5 tys. zł do budowy zbiorników „łapiących” deszczówkę. Pomysł jest godny pochwały, bo mała retencja miejska jest równie ważna jak wielkie ogólnopolskie inwestycje. Po pierwsze, zatrzymuje wodę na własny użytek. Po drugie, zapobiega powodziom w miastach. I po trzecie, odciąża lokalne wodociągi – deszczówka może być wykorzystywana do podlewania ogrodów i mycia samochodów. Program dopłat do instalacji przydomowych zbiorników proponują też radni PiS w Rzeszowie. Chcą zwracać mieszkańcom połowę kosztów związanych z zakupem i montażem urządzeń systemu deszczowego. Na świecie standardem zaczyna być budowanie tzw. zielonych dachów, czyli potężnych ogrodów, które mają za zadanie zatrzymać wodę. W tym przypadku pionierem również stara się być Wrocław.
Chce, by jeszcze w tym roku na dachu Hydropolis, dolnośląskiego centrum wiedzy o wodzie, wyrosły lawenda, miłka, macierzanka cytrynowa czy bodziszek. Zazielenić się mają również dachy miejskich budynków w stolicy. Łódź pozyskała za to unijne fundusze na projekt „Odwodnienie miasta Łodzi”. Dzięki niemu na kanalizacji deszczowej powstaną osadniki służące do wstępnego filtrowania ścieków. Zostanie również przebudowana podczyszczalnia wód opadowych w zlewni rzeki Sokołówki. Miasto zbuduje też pięć zbiorników retencyjnych. Często jednak nie trzeba wyważać otwartych drzwi i inwestować w drogie rozwiązania. Dlatego część miast wraca do sprawdzonych, prostych metod. Zamiast kostki brukowej wybierają do budowy elementy ażurowe, które pozwalają trawie rosnąć, a wodzie wsiąkać w glebę. Korzystnym rozwiązaniem są także rowy opaskowe, które przejmują i zatrzymują deszczówkę tak, by powstał system nawadniająco-odwadniający, a nie tylko odwadniający. Tego rodzaju rozwiązania znajdą się w już katalogu zadań, który zostanie przyjęty w programie Stop suszy. Co ciekawe, da się żyć wyłącznie dzięki deszczówce, czego najlepszym przykładem są mieszkańcy włoskiej wyspy Pantelleria. Nie ma tam ani jednej rzeki i ani jednego akwenu z pitną wodą. Mimo to spokojne życie wiedzie tam 8 tys. osób z najsłynniejszym mieszkańcem Giorgio Armanim na czele. Prawie każdy dom został tam pokryty inteligentnym dachem pobierającym deszczówkę. Wody do życia nie brakuje. Starczy nawet na biznes, bo na Pantellerii rozpoczęto nawet uprawę winogron. Skoro tam się udało, to i dla nas jest szansa.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.