76 lat temu w sierpniu 1943 r. Niemcy rozpoczęli likwidację getta w Białymstoku. Było to już po powstaniu w getcie warszawskim. Żydzi wiedzieli, że czeka ich śmierć.
Niemieckie oddziały napotkały krótki, lecz zacięty i bohaterski zbrojny opór. Wśród członków ruchu oporu był mój dziadek, Szymon Datner, i jego córka Miriam. Dziadek wychował się w Krakowie, chciał robić karierę naukową na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale sanacyjna polityka ograniczania liczby Żydów w akademii sprawiła, że musiał opuścić Kraków w celu poszukiwania pracy. Trafił do Białegostoku, gdzie został nauczycielem wychowania fizycznego i śpiewu w hebrajskim gimnazjum. Dziadek był zaangażowanym syjonistą. Wspinał się po górach i znał świetnie wiele języków obcych. Po wybuchu wojny ze Związkiem Radzieckim Białystok znalazł się pod niemiecką okupacją, a wszyscy polscy obywatele żydowskiego pochodzenia zostali zamknięci w getcie. Również mój dziadek wraz z żoną i dwiema córkami. W 1943 r. były już nastolatkami. Starsza poszła w ślady ojca i dołączyła do partyzantki. Żydzi w getcie wiedzieli, że wraz z klęską pod Stalingradem zbliża się też koniec Hitlera. Zdawali sobie sprawę, że mimo porażek na froncie wschodnim Niemcy nie porzucili planów eksterminacji wszystkich polskich Żydów. W getcie ruszyła akcja szmuglowania ludzi do okolicznych lasów. Tam mieli przetrwać aż do nadejścia Armii Czerwonej. Mój dziadek był jednym z przewodników, którzy wyprowadzali ludzi z getta. Podczas jednej z takich operacji zabił niemieckiego wartownika.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Wprost.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.