Nasi autorytetoholicy nie zauważają, że słowo "autorytet" ma ten sam rdzeń co "autorytarny"
W Polsce dokonuje się zbrodnia wręcz niesłychana. Zbrodnia na autorytetach. Winna autorytetobójstwa jest oczywiście obecna władza. W dodatku, o zgrozo, wspiera ją w tym część mediów i inteligenccy renegaci. Autorytet stał się największą świętością III RP, a krytykowanie go - strasznym przestępstwem. Jak ponad 200 lat temu u Josepha de Maistre'a. Domagał się on, by wiernych (porządek kościelny) i poddanych (porządek świecki) wręcz zmuszano do okazywania pokory i posłuszeństwa wobec autorytetu. Kto się przeciwstawiał autorytetowi wiary, był heretykiem religijnym i zasługiwał na klątwę oraz wszelkie tego konsekwencje. Kto kwestionował autorytet władcy, był politycznym heretykiem i powinien być skrócony o głowę.
Któż jest autorytetem dla naszych polskich autorytetoholików (można mówić o autorytetoholizmie, bo to specjalny rodzaj nałogu)? Otóż autorytet to mistrz, przewodnik, kapłan i mag w jednym. Ma nie tylko powiedzieć, jak żyć, ale też jak myśleć, oceniać i sądzić. A jak się zostaje takim autorytetem? Przez wskazanie tych, którzy się za autorytety uważają, i potwierdzenie tego przez ich wyznawców. Bez takiego autorytetu bylibyśmy kompletnymi sierotami, a wręcz - jak napisał kiedyś we "Wprost" Maciej Rybiński - "chodzilibyśmy jak poje". Tym bardziej że autorytetami są m.in. tacy święci III RP, jak Barbara Skarga, Maria Janion, Hanna Świda-Ziemba, Jerzy Jedlicki, Zygmunt Bauman, Bronisław Geremek czy Andrzej Walicki. No i Aleksander Kwaśniewski ze swoim kręgiem świeckich męczenników, na razie ponoć tylko podsłuchiwanych, ale wkrótce pewnie zapędzonych do jakiejś nowej Berezy (vide: "Koalicja strachu" i "Syndrom inżyniera Mamonia").
Nasi autorytetoholicy nie zauważają, że słowo "autorytet" ma ten sam rdzeń co "autorytarny". Tam gdzie nie ma demokracji, autorytet jest sposobem legitymizacji władzy. Niektóre dzisiejsze autorytety całkiem zgrabnie niedemokratyczną PRL legitymizowały. A dzisiaj legitymizują swój sprzeciw wobec wolnej i demokratycznej Polski. Absurd? Oczywiście, ale już wiara w autorytety jest absurdem. Choćby dlatego, że jest głęboko niedemokratyczna. Wolni ludzie nie potrzebują moralnych, intelektualnych czy estetycznych karbowych, którzy by pilnowali autorytetowej (autorytarnej) prawomyślności. Jak pisała Hannah Arendt, "nadmierne powoływanie się na autorytet godzi w demokrację i prowadzi do totalitaryzmu, prania mózgów, a nawet czystek etnicznych i ludobójstwa".
Rację miał Antoni Słonimski, gdy twierdził, że wiara w autorytety to "wielka blaga". Dlatego niezgoda na autorytaryzm autorytetów jest próbą wyzwolenia się ze zniewolenia przez nie, z narzucania ludziom, co mają myśleć, co robić i kogo słuchać. Kiedy słyszymy wielki lament nad upadkiem autorytetów (trwa wręcz licytacja, kto jest ostatnim zgnębionym i zdeptanym autorytetem w IV RP), słyszymy łabędzi śpiew tych, którzy z autorytaryzmu autorytetów uczynili sposób życia. Całkiem wygodnego życia, bo uwolnionego od tej ohydnej wolnorynkowej konkurencji, od tego obrzydliwego wyścigu szczurów i od tych parweniuszy, którzy bezczelnie wdzierają się bez pozwolenia na salony.
Autorytety będą pewnie załamywać ręce nad upadkiem tych młodych Polek, które ze swojej cielesnej atrakcyjności uczyniły przepustkę do kariery, do lepszego życia. Co najwyżej ulitują się nad trywialnością ich rynkowych zachowań (vide: "Ciało do sukcesu"). Bo same autorytety do sprzedaży czegokolwiek mają obrzydzenie. Łącznie ze sprzedawaniem własnego dorobku. Dlatego szlachetnie postanowiły być elitarne, czyli niedostępne poza Polską (bo popyt na nie na świecie jest oczywiście ogromny, dlatego muszą - jak na giełdzie - obcinać zamówienia). Wyjątek robią wyłącznie wtedy, gdy opisują światu, jak ohydny jest kraj, w którym muszą realizować swoją misję. Dlatego powołują Ruch Obrony Praw Człowieka (im. Aleksandra Kwaśniewskiego). Obrony przed sobą.
Któż jest autorytetem dla naszych polskich autorytetoholików (można mówić o autorytetoholizmie, bo to specjalny rodzaj nałogu)? Otóż autorytet to mistrz, przewodnik, kapłan i mag w jednym. Ma nie tylko powiedzieć, jak żyć, ale też jak myśleć, oceniać i sądzić. A jak się zostaje takim autorytetem? Przez wskazanie tych, którzy się za autorytety uważają, i potwierdzenie tego przez ich wyznawców. Bez takiego autorytetu bylibyśmy kompletnymi sierotami, a wręcz - jak napisał kiedyś we "Wprost" Maciej Rybiński - "chodzilibyśmy jak poje". Tym bardziej że autorytetami są m.in. tacy święci III RP, jak Barbara Skarga, Maria Janion, Hanna Świda-Ziemba, Jerzy Jedlicki, Zygmunt Bauman, Bronisław Geremek czy Andrzej Walicki. No i Aleksander Kwaśniewski ze swoim kręgiem świeckich męczenników, na razie ponoć tylko podsłuchiwanych, ale wkrótce pewnie zapędzonych do jakiejś nowej Berezy (vide: "Koalicja strachu" i "Syndrom inżyniera Mamonia").
Nasi autorytetoholicy nie zauważają, że słowo "autorytet" ma ten sam rdzeń co "autorytarny". Tam gdzie nie ma demokracji, autorytet jest sposobem legitymizacji władzy. Niektóre dzisiejsze autorytety całkiem zgrabnie niedemokratyczną PRL legitymizowały. A dzisiaj legitymizują swój sprzeciw wobec wolnej i demokratycznej Polski. Absurd? Oczywiście, ale już wiara w autorytety jest absurdem. Choćby dlatego, że jest głęboko niedemokratyczna. Wolni ludzie nie potrzebują moralnych, intelektualnych czy estetycznych karbowych, którzy by pilnowali autorytetowej (autorytarnej) prawomyślności. Jak pisała Hannah Arendt, "nadmierne powoływanie się na autorytet godzi w demokrację i prowadzi do totalitaryzmu, prania mózgów, a nawet czystek etnicznych i ludobójstwa".
Rację miał Antoni Słonimski, gdy twierdził, że wiara w autorytety to "wielka blaga". Dlatego niezgoda na autorytaryzm autorytetów jest próbą wyzwolenia się ze zniewolenia przez nie, z narzucania ludziom, co mają myśleć, co robić i kogo słuchać. Kiedy słyszymy wielki lament nad upadkiem autorytetów (trwa wręcz licytacja, kto jest ostatnim zgnębionym i zdeptanym autorytetem w IV RP), słyszymy łabędzi śpiew tych, którzy z autorytaryzmu autorytetów uczynili sposób życia. Całkiem wygodnego życia, bo uwolnionego od tej ohydnej wolnorynkowej konkurencji, od tego obrzydliwego wyścigu szczurów i od tych parweniuszy, którzy bezczelnie wdzierają się bez pozwolenia na salony.
Autorytety będą pewnie załamywać ręce nad upadkiem tych młodych Polek, które ze swojej cielesnej atrakcyjności uczyniły przepustkę do kariery, do lepszego życia. Co najwyżej ulitują się nad trywialnością ich rynkowych zachowań (vide: "Ciało do sukcesu"). Bo same autorytety do sprzedaży czegokolwiek mają obrzydzenie. Łącznie ze sprzedawaniem własnego dorobku. Dlatego szlachetnie postanowiły być elitarne, czyli niedostępne poza Polską (bo popyt na nie na świecie jest oczywiście ogromny, dlatego muszą - jak na giełdzie - obcinać zamówienia). Wyjątek robią wyłącznie wtedy, gdy opisują światu, jak ohydny jest kraj, w którym muszą realizować swoją misję. Dlatego powołują Ruch Obrony Praw Człowieka (im. Aleksandra Kwaśniewskiego). Obrony przed sobą.
Więcej możesz przeczytać w 16/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.