Rządy Kaczyńskich tak szkodzą Polsce jak krakowscy duchowni w 1953 r.
Wostatnich dniach toczył się w Krakowie proces grupy szpiegów amerykańskich powiązanych z krakowską Kurią Metropolitarną. My, zebrani w dniu 8 lutego 1953 członkowie krakowskiego Oddziału Związku Literatów Polskich, wyrażamy bezwzględne potępienie zdrajców Ojczyzny, którzy wykorzystując swe duchowne stanowiska i wpływ na część młodzieży skupionej w KSM, działali wrogo wobec narodu i państwa ludowego, uprawiali - za amerykańskie pieniądze - szpiegostwo i dywersję. Potępiamy tych dostojników z wyższej hierarchii kościelnej, którzy sprzyjali knowaniom antypolskim i okazywali zdrajcom pomoc oraz niszczyli cenne zabytki kulturalne. Wobec tych faktów zobowiązujemy się w twórczości swojej jeszcze bardziej bojowo i wnikliwiej niż dotychczas podejmować aktualne problemy walki o socjalizm i ostrzej piętnować wrogów narodu - dla dobra Polski silnej i sprawiedliwej". Ten żarliwy list w 1953 r. podpisała m.in. późniejsza noblistka Wisława Szymborska.
Z dzisiejszej perspektywy wydawałoby się, że list jest nawet zabawny, gdyby nie to, że w wyniku procesu krakowskich duchownych trzy osoby zostały skazane na karę śmierci. "Byłam ofiarą tego straszliwego mechanizmu. Wypełniałam moje rymowane powinności z przeświadczeniem, że robię dobrze" - tłumaczyła Szymborska w 1991 r. swój podpis pod haniebnym listem. Pewnie i niedawno była przeświadczona, że robi dobrze, gdy podpisała się pod listem Ruchu na rzecz Demokracji, tworzonego pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego.
Oczywiście, te dwa listy to dwie różne sprawy. W wolnym kraju, w przeciwieństwie do PRL, każdy może się podpisać pod dowolnym listem. Trudno jednak nie dostrzec pewnej analogii. Bo w twierdzeniu, że rządy braci Kaczyńskich są niedemokratyczne, co sugerują sygnatariusze listu RRD, jest tyle samo prawdy, ile w tym, że krakowscy duchowni za amerykańskie pieniądze niszczyli polskie zabytki.
Czytając obydwa listy, można odnieść wrażenie, że ich sygnatariusze chcieli zrobić Polakom wodę z mózgu. Ale akurat w wypadku naszej noblistki wcale nie jest to takie oczywiste. W 1953 r. Szymborską do podpisania się pod listem namówił pewnie ówczesny mąż Adam Włodek, który też złożył pod nim swój autograf. List Kwaśniewskiego podpisała zaś podobno tylko dlatego, że zrobił to także Krzysztof Kozłowski. Dlatego bardziej prawdopodobne jest, że Szymborska podpisała listy, bo ma kłopot z myślową samodzielnością.
Jeszcze gorzej jest z politykami zachodnioeuropejskimi, którzy słuchają bzdur o Polsce wygłaszanych przez Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego (notabene pierwszy niekomunistyczny premier też ma "zasługi" z 1953 r., kiedy publicznie krytykował rzekomą współpracę z gestapo biskupa Czesława Kaczmarka, skazanego wtedy na 12 lat więzienia). Ciekawe, co Ségolène Royal, która pouczała nas, że musimy się nauczyć demokratycznych standardów, wie o Polsce. Słuchając jej geopolitycznych wywodów z kampanii wyborczej, można się domyślać, że niewiele. I nie tylko o Polsce (vide: "Moskwa w Brukseli").
Inaczej jest z Aleksandrem Kwaśniewskim, autorem sprytnego planu powrotu do polityki na barkach takich naiwniaków jak Wisława Szymborska. Co więcej, jak przekonuje Dorota Kania, autorka cover story tego numeru "Wprost", nie ma on kłopotów z używaniem mózgu, bo sam jest mózgiem wyjątkowo niebezpiecznego dla demokracji układu (vide: "Samoobrona III RP").
Z dzisiejszej perspektywy wydawałoby się, że list jest nawet zabawny, gdyby nie to, że w wyniku procesu krakowskich duchownych trzy osoby zostały skazane na karę śmierci. "Byłam ofiarą tego straszliwego mechanizmu. Wypełniałam moje rymowane powinności z przeświadczeniem, że robię dobrze" - tłumaczyła Szymborska w 1991 r. swój podpis pod haniebnym listem. Pewnie i niedawno była przeświadczona, że robi dobrze, gdy podpisała się pod listem Ruchu na rzecz Demokracji, tworzonego pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego.
Oczywiście, te dwa listy to dwie różne sprawy. W wolnym kraju, w przeciwieństwie do PRL, każdy może się podpisać pod dowolnym listem. Trudno jednak nie dostrzec pewnej analogii. Bo w twierdzeniu, że rządy braci Kaczyńskich są niedemokratyczne, co sugerują sygnatariusze listu RRD, jest tyle samo prawdy, ile w tym, że krakowscy duchowni za amerykańskie pieniądze niszczyli polskie zabytki.
Czytając obydwa listy, można odnieść wrażenie, że ich sygnatariusze chcieli zrobić Polakom wodę z mózgu. Ale akurat w wypadku naszej noblistki wcale nie jest to takie oczywiste. W 1953 r. Szymborską do podpisania się pod listem namówił pewnie ówczesny mąż Adam Włodek, który też złożył pod nim swój autograf. List Kwaśniewskiego podpisała zaś podobno tylko dlatego, że zrobił to także Krzysztof Kozłowski. Dlatego bardziej prawdopodobne jest, że Szymborska podpisała listy, bo ma kłopot z myślową samodzielnością.
Jeszcze gorzej jest z politykami zachodnioeuropejskimi, którzy słuchają bzdur o Polsce wygłaszanych przez Bronisława Geremka i Tadeusza Mazowieckiego (notabene pierwszy niekomunistyczny premier też ma "zasługi" z 1953 r., kiedy publicznie krytykował rzekomą współpracę z gestapo biskupa Czesława Kaczmarka, skazanego wtedy na 12 lat więzienia). Ciekawe, co Ségolène Royal, która pouczała nas, że musimy się nauczyć demokratycznych standardów, wie o Polsce. Słuchając jej geopolitycznych wywodów z kampanii wyborczej, można się domyślać, że niewiele. I nie tylko o Polsce (vide: "Moskwa w Brukseli").
Inaczej jest z Aleksandrem Kwaśniewskim, autorem sprytnego planu powrotu do polityki na barkach takich naiwniaków jak Wisława Szymborska. Co więcej, jak przekonuje Dorota Kania, autorka cover story tego numeru "Wprost", nie ma on kłopotów z używaniem mózgu, bo sam jest mózgiem wyjątkowo niebezpiecznego dla demokracji układu (vide: "Samoobrona III RP").
Więcej możesz przeczytać w 19/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.