Dziś popracujesz i masz. Kto by pomyślał, że tego doczekamy
Wszystkiego nam mało. Dlatego się zaharowujemy, wyjeżdżamy za chlebem na wyspy. Bo napędza nas ambicja, by doskoczyć do tych na Zachodzie. To pierwszy taki zryw ambicji od pokoleń. Ambicji często realnych przy tak rozpędzonej gospodarce. Z tym że zamiast przyklepywać z satysfakcją to, co już osiągnęliśmy, biadolimy z wiekowego nawyku. Że mało, że późno, że za cenę strasznej harówy. Więc dla odwrócenia uwagi drukujemy w tym numerze zestawienie trzech Polsk - tej z roku 1985, tej z 1995 i współczesnej (vide: „Jak dogoniliśmy Greków"). Te trzy Polski to trzy całkiem odmienne planety. Więc może mała wycieczka?
Weźmy sezon ’85. Lekarze nam strajkują, więc zajrzyjmy do ówczesnych szpitali. W psychiatrykach: epidemia manii prześladowczych. W prowincjonalnych szpitalikach: włośnica - skutek kupowania mięsa z pokątnych ubojów. Albo salmonella - jedno małe mydło toaletowe można było kupić raz na dwa miesiące. Oczywiście na kartki. Podobnie jak witaminy, papier toaletowy i podpaski. Władze Wybrzeża ogłosiły, że za 300 kapsli od wody sodowej można zyskać prawo nabycia jednej pary majtek. Ruszył też system zachęt rynkowych. W Dorohusku rolnik przedstawiający zaświadczenie o sprzedaży jednej sztuki żywca był uprawniony do zakupu w miejscowym barze setki wódki przed godziną 13. I tak bez końca. W Katowicach sklepy z odzieżą „tylko dla żałobników" oferowały wyłącznie czarne wydekoltowane koszule nocne.
W 1988 r. szacowano, że w Polsce każdego dnia pracuje prawie milion magnetowidów. „Mamy w kraju więcej wideo niż wideł" - ironizował Roman Bartoszcze, ówczesny lider ludowców. Miał rację - po dwóch latach liczba magnetowidów wzrosła do 5 milionów. W obiegu krążyło około 3 tysięcy tytułów
na 12 milionach kaset. A w kinach - ciągle państwowych! - po staremu. W takim 1988 r.: 36 tytułów polskich, 34 radzieckie i tylko 17 amerykańskich. Żartowano, że najlepszym miejscem do przekazywania szpiegowskich danych są puste sale kinowe - trzeba się tylko upewnić, że pokazują w nich filmy Zanussiego.
No i skok na następną planetę - Polska połowy lat 90. W 1994 r.
oficjalnie zarejestrowanych było 238 partii. Jedna z nich nosiła nazwę Kongres Eskimosów Polskich, inna - Partia Posiadaczy Magnetowidów. Ale obywatelskie struktury rozwijały się nad podziw. W 1998 r. powstało Stowarzyszenie Polek Pokrzywdzonych przez Arabów. Krzepła świadomość. Rozwiązaniem krzyżówki w „Tygodniku Solidarność" było hasło „Wszystkiego dobrego bez czerwonego".
W bólach rodziła się „nowa świecka tradycja". W Poznaniu poświęcono tor kajakowy, uzyskując największy na świecie zbiornik wody święconej. W gdańskich Stogach poświęcono prywatną plażę. Ponieważ angielszczyzna zalała nas potokiem obcej terminologii, językoznawcy zareagowali natychmiast. Na billboard proponowano mówić widocznik, na fitness club - kondycznik, a na grilla - pitraszer. Nie przyjęło się.
W gospodarce nie bardzo wiedzieliśmy, jak wysoko ustawić sobie poprzeczkę. Gdy tylko Michael Jackson w roku 1997 zapowiedział, że założy park rozrywki na warszawskim Bemowie, minister Kołodko od razu wręczył mu swą pracę „Polska - strategia 2000". Zapewne licząc na więcej. Niestety, i gwiazdor, i minister przeszli do historii szybciej, niż się spodziewali.
I teraz powinien nastąpić akapit pod tytułem „A dziś?". Tylko trudno znaleźć jakieś anegdotki. Bo dziś: popracujesz i masz. Idziesz do marketu - i masz. Do banku, na stację benzynową - i masz. Kto by pomyślał, że tego doczekamy. Że już trzy lata po wstąpieniu do unii w wielu dziedzinach dogonimy Greków
i Portugalczyków. A dopiero zaczęliśmy przyspieszać. No to jak jest - panie i panowie lewicowe płaczki? Poszerzająca się nędza - jak twierdzicie - czy dobrobyt, jakiego Polacy nigdy wcześniej nie zaznali. Jeśli jest jakaś nędza, to głównie umysłowa.
Weźmy sezon ’85. Lekarze nam strajkują, więc zajrzyjmy do ówczesnych szpitali. W psychiatrykach: epidemia manii prześladowczych. W prowincjonalnych szpitalikach: włośnica - skutek kupowania mięsa z pokątnych ubojów. Albo salmonella - jedno małe mydło toaletowe można było kupić raz na dwa miesiące. Oczywiście na kartki. Podobnie jak witaminy, papier toaletowy i podpaski. Władze Wybrzeża ogłosiły, że za 300 kapsli od wody sodowej można zyskać prawo nabycia jednej pary majtek. Ruszył też system zachęt rynkowych. W Dorohusku rolnik przedstawiający zaświadczenie o sprzedaży jednej sztuki żywca był uprawniony do zakupu w miejscowym barze setki wódki przed godziną 13. I tak bez końca. W Katowicach sklepy z odzieżą „tylko dla żałobników" oferowały wyłącznie czarne wydekoltowane koszule nocne.
W 1988 r. szacowano, że w Polsce każdego dnia pracuje prawie milion magnetowidów. „Mamy w kraju więcej wideo niż wideł" - ironizował Roman Bartoszcze, ówczesny lider ludowców. Miał rację - po dwóch latach liczba magnetowidów wzrosła do 5 milionów. W obiegu krążyło około 3 tysięcy tytułów
na 12 milionach kaset. A w kinach - ciągle państwowych! - po staremu. W takim 1988 r.: 36 tytułów polskich, 34 radzieckie i tylko 17 amerykańskich. Żartowano, że najlepszym miejscem do przekazywania szpiegowskich danych są puste sale kinowe - trzeba się tylko upewnić, że pokazują w nich filmy Zanussiego.
No i skok na następną planetę - Polska połowy lat 90. W 1994 r.
oficjalnie zarejestrowanych było 238 partii. Jedna z nich nosiła nazwę Kongres Eskimosów Polskich, inna - Partia Posiadaczy Magnetowidów. Ale obywatelskie struktury rozwijały się nad podziw. W 1998 r. powstało Stowarzyszenie Polek Pokrzywdzonych przez Arabów. Krzepła świadomość. Rozwiązaniem krzyżówki w „Tygodniku Solidarność" było hasło „Wszystkiego dobrego bez czerwonego".
W bólach rodziła się „nowa świecka tradycja". W Poznaniu poświęcono tor kajakowy, uzyskując największy na świecie zbiornik wody święconej. W gdańskich Stogach poświęcono prywatną plażę. Ponieważ angielszczyzna zalała nas potokiem obcej terminologii, językoznawcy zareagowali natychmiast. Na billboard proponowano mówić widocznik, na fitness club - kondycznik, a na grilla - pitraszer. Nie przyjęło się.
W gospodarce nie bardzo wiedzieliśmy, jak wysoko ustawić sobie poprzeczkę. Gdy tylko Michael Jackson w roku 1997 zapowiedział, że założy park rozrywki na warszawskim Bemowie, minister Kołodko od razu wręczył mu swą pracę „Polska - strategia 2000". Zapewne licząc na więcej. Niestety, i gwiazdor, i minister przeszli do historii szybciej, niż się spodziewali.
I teraz powinien nastąpić akapit pod tytułem „A dziś?". Tylko trudno znaleźć jakieś anegdotki. Bo dziś: popracujesz i masz. Idziesz do marketu - i masz. Do banku, na stację benzynową - i masz. Kto by pomyślał, że tego doczekamy. Że już trzy lata po wstąpieniu do unii w wielu dziedzinach dogonimy Greków
i Portugalczyków. A dopiero zaczęliśmy przyspieszać. No to jak jest - panie i panowie lewicowe płaczki? Poszerzająca się nędza - jak twierdzicie - czy dobrobyt, jakiego Polacy nigdy wcześniej nie zaznali. Jeśli jest jakaś nędza, to głównie umysłowa.
Więcej możesz przeczytać w 24/2007 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.