Robimy dobrze tym, z którymi i tak już się kochamy, a reszta niech się dy...
Koniec z jej uprawianiem pod kocem czy kołderką. Koniec z niepewnością, czy aby nie robi się czegoś niestosownego. Francuska miłość stała się kanoniczną formą miłości. Pytanie tylko, kto tu komu robi dobrze. I odwrotnie – kto kogo próbuje wyd… I nie chodzi tylko o ekspresową wizytę prezydenta Francji Nicolasa Sarkozy’ego. Skądinąd to zabawne, gdy takie wizyty nazywa się roboczymi, bo ich roboczość polega na tym, że się nic nie robi. Chodzi o to, że w międzynarodowej polityce nasi rządzący robią innym dobrze i jeszcze za to płacą. Z kolei w polityce wewnętrznej społeczeństwo i opozycja są ewidentnie dy... Społeczeństwu przedstawia się to jako miłość, opozycji – jako małżeńską powinność.
Na pierwszy rzut oka prezydent Francji Nicolas Sarkozy zrobił dobrze Polakom, w szczególności zgromadzonej w parlamencie elicie. Sławił wielki naród polski, jego pełną chwały historię i wielkich mężów, obiecał strategiczne partnerstwo, szanowanie naszej opinii w Brukseli, szerokie wciąganie w tworzenie energetycznego bezpieczeństwa i wspólnotę obronną. Za to wszyscy bili mu brawo, uśmiechali się i ogólnie byli rozanieleni. Czuło się, jak nasza elita spija słowa z ust prawdziwego herosa (tym większego, że małego wzrostem), z zapartym tchem śledzi każdy ruch jego głowy i rąk, wdycha woń wielkiego świata i wielkiego polityka, generalnie – ociera się o wielkość i geniusz. Gdy ktoś taki powie nam, że i my bywamy wielcy, dopiero wtedy przyjmujemy to do wiadomości i się rozmarzamy oraz uwznioślamy. I nasze tzw. elity nawet nie podejrzewają, że ci, których uznają za wielkich, świetnie te polskie kompleksy znają i z premedytacją wykorzystują. Innymi słowy, mamy francuską miłość w najlepszym wydaniu i z pełnym oddaniem, bez cienia podejrzenia, że ktoś może nas jednak próbuje wyd....
A o co naprawdę chodziło podczas tej wizyty? Francuski prezydent przyjechał po to, by za niską cenę – pochlebstw, frazesów i tanich komplementów – zyskać naprawdę sporo. Po pierwsze, Sarko przyjechał, by nasi politycy bronili jak niepodległości obecnej wersji wspólnej polityki rolnej unii, czyli francuskiego interesu. Bo ta polityka ma być jedynym ratunkiem dla polskiej wsi, podczas gdy jest jedynym ratunkiem dla Sarkozy’ego, żeby zatrzymać francuskich rolników na farmach, a silne lobby producentów rolnych w fabrykach, bo jeśli im się pogorszy i nadciągną do Paryża, dni prezydenta będą policzone. I Sarko przyjechał sprzedać naszym elitom kit, że nasi chłopi stracą nawet więcej niż jego farmerzy i producenci rolni. Po drugie, Sarko przyjechał nas postraszyć, żebyśmy nie kombinowali z rozbiciem monopolu Telekomunikacji Polskiej
(w rzeczywistości Telekomunikacji Francuskiej), bo on i francuski kapitał się pogniewają. Po trzecie, przyjechał nas pouczyć, żebyśmy nie obniżali podatków, bo nie sfinansujemy wielu celów społecznych, a poza tym złamiemy europejską solidarność (wysoko)podatkową. Na normalny język można to tłumaczyć tak, że Sarko przyjechał, żeby wcisnąć nam kit, iż niskie podatki, czyli wyższa konkurencyjność, nam zaszkodzą.
Obecna fala miłości francuskiej o tyle zadziwia, że wcześniej podobnie wychodziliśmy na miłości do i od Angeli Merkel, o Władimirze Putinie nie wspominając. A już na krajowym podwórku taka miłość jest standardem. Żeby wspomnieć najnowszy przykład, czyli plan powołania obszarów metropolitalnych. Platforma ma po prostu wielką przewagę w wielkich miastach i chce się jeszcze wzmocnić – kosztem biedniejszych obszarów, które na PO i tak nie głosują, więc nie ma się co nimi przejmować. Czyli robimy dobrze tym, z którymi i tak już się kochamy, a reszta niech się dy…
Wygląda na to, że tak jak wiek XIX był wiekiem pary, wiek XX – elektryczności i atomu, tak XXI stulecie będzie epoką miłości francuskiej. Pytanie tylko, czy my, Polacy, znajdziemy siępo stronie tych, którym robi się dobrze, czy będziemy wyłącznie dy...
Na pierwszy rzut oka prezydent Francji Nicolas Sarkozy zrobił dobrze Polakom, w szczególności zgromadzonej w parlamencie elicie. Sławił wielki naród polski, jego pełną chwały historię i wielkich mężów, obiecał strategiczne partnerstwo, szanowanie naszej opinii w Brukseli, szerokie wciąganie w tworzenie energetycznego bezpieczeństwa i wspólnotę obronną. Za to wszyscy bili mu brawo, uśmiechali się i ogólnie byli rozanieleni. Czuło się, jak nasza elita spija słowa z ust prawdziwego herosa (tym większego, że małego wzrostem), z zapartym tchem śledzi każdy ruch jego głowy i rąk, wdycha woń wielkiego świata i wielkiego polityka, generalnie – ociera się o wielkość i geniusz. Gdy ktoś taki powie nam, że i my bywamy wielcy, dopiero wtedy przyjmujemy to do wiadomości i się rozmarzamy oraz uwznioślamy. I nasze tzw. elity nawet nie podejrzewają, że ci, których uznają za wielkich, świetnie te polskie kompleksy znają i z premedytacją wykorzystują. Innymi słowy, mamy francuską miłość w najlepszym wydaniu i z pełnym oddaniem, bez cienia podejrzenia, że ktoś może nas jednak próbuje wyd....
A o co naprawdę chodziło podczas tej wizyty? Francuski prezydent przyjechał po to, by za niską cenę – pochlebstw, frazesów i tanich komplementów – zyskać naprawdę sporo. Po pierwsze, Sarko przyjechał, by nasi politycy bronili jak niepodległości obecnej wersji wspólnej polityki rolnej unii, czyli francuskiego interesu. Bo ta polityka ma być jedynym ratunkiem dla polskiej wsi, podczas gdy jest jedynym ratunkiem dla Sarkozy’ego, żeby zatrzymać francuskich rolników na farmach, a silne lobby producentów rolnych w fabrykach, bo jeśli im się pogorszy i nadciągną do Paryża, dni prezydenta będą policzone. I Sarko przyjechał sprzedać naszym elitom kit, że nasi chłopi stracą nawet więcej niż jego farmerzy i producenci rolni. Po drugie, Sarko przyjechał nas postraszyć, żebyśmy nie kombinowali z rozbiciem monopolu Telekomunikacji Polskiej
(w rzeczywistości Telekomunikacji Francuskiej), bo on i francuski kapitał się pogniewają. Po trzecie, przyjechał nas pouczyć, żebyśmy nie obniżali podatków, bo nie sfinansujemy wielu celów społecznych, a poza tym złamiemy europejską solidarność (wysoko)podatkową. Na normalny język można to tłumaczyć tak, że Sarko przyjechał, żeby wcisnąć nam kit, iż niskie podatki, czyli wyższa konkurencyjność, nam zaszkodzą.
Obecna fala miłości francuskiej o tyle zadziwia, że wcześniej podobnie wychodziliśmy na miłości do i od Angeli Merkel, o Władimirze Putinie nie wspominając. A już na krajowym podwórku taka miłość jest standardem. Żeby wspomnieć najnowszy przykład, czyli plan powołania obszarów metropolitalnych. Platforma ma po prostu wielką przewagę w wielkich miastach i chce się jeszcze wzmocnić – kosztem biedniejszych obszarów, które na PO i tak nie głosują, więc nie ma się co nimi przejmować. Czyli robimy dobrze tym, z którymi i tak już się kochamy, a reszta niech się dy…
Wygląda na to, że tak jak wiek XIX był wiekiem pary, wiek XX – elektryczności i atomu, tak XXI stulecie będzie epoką miłości francuskiej. Pytanie tylko, czy my, Polacy, znajdziemy siępo stronie tych, którym robi się dobrze, czy będziemy wyłącznie dy...
Więcej możesz przeczytać w 23/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.