Złapali mnie późnym wieczorem na oświetlonej ulicy Poznania. Szedłem, niosąc pod pachą dwie deski. Milicyjna nyska, zwana w PRL suką, zatrzymała się z piskiem opon. Wyskoczyło z niej dwóch milicjantów i zagrodziło mi drogę. – Co to za deski? Skąd je masz? – pytali, wpychając mnie do suki.
Zgodnie z prawdą zeznałem, że deski dostałem od wuja, który ma prywatny warsztat. Podałem jego nazwisko i adres. Przyznałem się, że z desek zamierzam zrobić sobie w domu półki na książki. Widząc niechęć i niedowierzanie na twarzach milicjantów, sądziłem, że powodem tego jest ich nienawiść do prywaciarzy, których stać, by siostrzeńcowi podarować deski. Okazało się, że – jak mówi Wałęsa – byłem w mylnym błędzie. Milicjanci oskarżyli mnie o kradzież desek i postanowili zawieźć do poszkodowanego rzekomo wuja. Przetransportowali mnie pod willę wuja, postawili pod furtką i zadzwonili. Wujek wyszedł przed dom i nim któryś z milicjantów zdołał coś powiedzieć, zapytał mnie: „Marek, dlaczego zawracasz mi głowę wieczorem i po co przyprowadziłeś tych dwóch palantów z milicji?".
Więcej możesz przeczytać w 8/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.