Po ubiegłorocznym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych ogłoszono odrodzenie polskiej kinematografii i wróżono jej światowy sukces. Niestety, wygląda na to, że cieszyliśmy się przedwcześnie.
Ze wszystkich sztuk najważniejszy jest dla nas film – taki napis ze sloganem Lenina powinien zawisnąć przy czerwonym dywanie, po którym będą się przechadzać gwiazdy 35. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni. Zapowiadano, że tegoroczna jubileuszowa edycja będzie wyjątkowa. Imprezę przeniesiono z września na maj, żeby prosto z Cannes mogły na nią przyjechać grube ryby branży. Do jury zaproszono naszą dumę narodową, Alicję Bachledę-Curuś. Aktorka co prawda nie zagrała w zbyt wielu filmach – a „Ondine", na którego planie poznała gwiazdora Colina Farrella, okazał się klapą – ale zawsze może pełnić funkcję ozdobnika jak Anna Mucha w „You Can Dance". Jest też nadzieja, że jej obecność w Polsce zauważy jakiś zagraniczny portal plotkarski. Ponadto w trakcie trwania festiwalu zostanie pokazana okolicznościowa retrospektywna wystawa oraz zaplanowane są dyskusje, które mają zmusić do refleksji nad polskim kinem. Oczywiście, najlepiej (i najwygodniej) byłoby, by te refleksje potwierdziły, że jest bardzo dobrze, a nawet lepiej. Po zeszłorocznej edycji, kiedy zwyciężył „Rewers” Borysa Lankosza, dumnie ogłoszono zmartwychwstanie rodzimej kinematografii. Oznajmiono, że produkujemy coraz więcej filmów, co ma być najlepszym dowodem na sukces. „O jakości naszego kina w ostatnich latach może świadczyć imponująca liczba nagród zdobywanych przez polskie filmy” – można przeczytać na stronie internetowej Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Aż chciałoby się zanucić z radości przebój T.Love „jest super, jest super, więc o co ci chodzi?”.
Więcej możesz przeczytać w 22/2010 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.