Znikł. Znikł pomnik księcia Józefa Poniatowskiego. Nawet cokół zniknął. Pustka. Jak wielu innych stoję i gniew we mnie narasta. Bo przecież to jasne, że zabrali księcia nocą. Bali się, dranie, zamieszek:
patriotów (książę zginął z Polską na ustach),
kosmopolitów (książę austriaczył i francuził, że aż miło),
masonów (ci to zawsze, wiadomo),
bawidamków (bratanek króla jest ich patronem),
taksówkarzy (bratanek króla rozbijał się dorożkami),
fryzjerów (mało znany fakt – ks. Józef nosił perukę),
innych.
Jako niezłomny kosmopolityczny patriota, niedoszły mason i erotoman gawędziarz, który w dzieciństwie chciał zostać fryzjerem albo taksówkarzem, stanąłem na podpałacowych barierkach i ryknąłem jak lew: „Rodacy! Brońmy księcia naszego kochanego!". Nie minęła chwila, a zgarnęły mnie służby prorządowe, ale jeszcze zanim wciągnęły mnie do Pałacu, usłyszałem skandowanie: „Gdzie jest książę? Gdzie jest książę?”.
A w Pałacu smutny Komorowski. Wzdycha: „Panie Janku, coś pan najlepszego narobił. Co to się będzie działo, strach pomyśleć".
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.