Akt hermeneutycznej analizy „Super Expressu", którego dokonał sam ks. Waldemar Chrostowski, doprowadził do wstrząsających odkryć, a mianowicie, że jestem nie tylko wrednym wrogiem Pana Boga, wiary, Kościoła oraz „moralności chrześcijańskiej”, lecz także – proszę czytać! –„że wydłużam pasmo nieszczęść i prześladowań wierzących, do jakich posuwali się komuniści i narodowi socjaliści”. Nic więc dziwnego, że po wykryciu takich zbrodni, bibliści napisali list do gazet oraz do mojego pracodawcy, rektora UW, żem niegodna funkcji akademickich. Bo ludzi, którzy nie podobają się biblistom, powinno się zwalniać z pracy.
U autorów tego kuriozalnego listu dziwi mnie wiele rzeczy (porównanie do nazistów wielkodusznie przypiszę porywczemu charakterowi księdza Chrostowskiego), na przykład luki w pamięci. Wszak w niszczeniu książek, umieszczaniu ich na indeksach, zamykaniu ust autorom, prześladowaniach uczonych i rozpalaniu stosów dla tych, których naukowe badania uchybiały doktrynie – Kościół nie ma sobie równych.
Chodzi jednak o coś innego. List „biblistów" stanowi w moim przekonaniu kolejny element procesu infantylizacji i marginalizacji zła obecnego od jakiegoś czasu w moralnym dyskursie Kościoła, który z wielkim impetem atakuje głównie nie tyle zło, ile jego atrapy i nieistotne formy.
Na świecie panują wszak kryzys, wyzysk, dyskryminacja, w Polsce ludzie żyją w ubóstwie, są ofiarami przemocy; cierpią, jest wielu samotnych, chorych, porzuconych, krzywdzonych, bezradnych. Mamy niski poziom wzajemnego zaufania (znacznie niższy niż w krajach laickich), ludzie nie zajmują się bliźnimi, nie angażują w sprawy społeczne, nie są nawet życzliwi. Straszny los spotyka zwierzęta; elity tracą autorytet, partie, kłócąc się o władzę, mają w pogardzie zwykłych ludzi. To wszystko dzieje się wokół, a Kościół… tropi zło w scenicznych zachowaniach artystów rockowych, w kontrowersyjnych dziełach współczesnej sztuki, w przypadkowych wypowiedziach umieszczonych w tabloidach, w różnych formach życia seksualnego, w antykoncepcji, w świadomym macierzyństwie, w prawach kobiet, w pożyciu gejów, w działaniach ekologów, w postępie nauk medycznych.
Jan Paweł II twierdził co prawda, że najważniejsze w moralności chrześcijańskiej jest przestrzeganie boskich przykazań, ale dodawał, że na niewiele ono się zda bez „miłości bliźniego" i stosowania innych zasad ewangelicznych, takich jak „nadstawianie drugiego policzka”, „wybaczania grzechów”, „kochanie nieprzyjaciół”. Znacząca część prominentnych hierarchów woli jednak grozić, straszyć, rewindykować, a nie wspierać, wybaczać czy budować pomosty między zwaśnionymi. W treści wielu kazań duch tożsamości plemiennej (wąsko rozumianego katolicyzmu i narodu, a nawet partyjniactwa) wygrywa z duchem chrześcijańskiego uniwersalizmu, duch ksenofobii – z duchem tolerancji i otwartości (a przecież „nie masz Żyda, Greka, Rzymianina”), duch walki – z duchem pojednania.
Kościół podobnie jak komuniści wietrzy wszędzie wrogów, tak jakby instytucja ta była kolosem na glinianych nogach, którego trzeba bronić przez atak wszelkimi środkami, bo z braku wewnętrznych sił i wiary – rozpadnie się. A przecież tak nie jest.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.