W Las Vegas i Paryżu była gwiazdą. W socjalistycznej Polsce – nieco kiczowatą artystką w zbyt wystawnych strojach. Po latach kariery Violetta Villas umarła w samotności i nędzy.
Drzwi otworzył kamerdyner w liberii. Do salonu schodziła po schodach, tak wolno, by gość miał czas zachwycić się każdym szczegółem jej wyglądu. Burzą włosów opasanych czerwoną chustą, rzędami korali, minisukienką w biało-czerwoną kratkę, czerwonym pasem, który podkreślał talię. Innym razem była w bieli. Pokazała mu różową sypialnię, potem zeszli do podziemi, gdzie urządziła kaplicę. Zobaczył dwa klęczniki, dwie Biblie i ołtarzyk. Uklękli i się modlili.
Więcej możesz przeczytać w 50/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.