Nikita Michałkow obsadził samego siebie w roli ojca współczesnego kina rosyjskiego. Tyle że to ojciec coraz bardziej znienawidzony.
Jeśli dla kogoś film „Spaleni słońcem" był objawieniem, na polską premierę drugiej części (16 grudnia) może czekać z niecierpliwością. Nic dziwnego: aż cisną się na usta takie hasła, jak „najnowsze dzieło wybitnego reżysera”, „rosyjski kandydat do Oscara” czy „kontynuacja hitu z 1994 r.”.
W Rosji podobny entuzjazm wywołałby w najlepszym przypadku wzruszenie ramion. Film przyjęto tam nie tyle chłodno, ile wręcz wrogo. I to nie dlatego, że się nie spodobał – bo by sprawdzić, czy na pewno jest tak zły, jak się mówi, Rosjanie nie pofatygowali się nawet do kin. Chodzi o niechęć do samego reżysera, który częściej niż jako artysta jest dziś w Rosji postrzegany jako urzędnik.
Więcej możesz przeczytać w 50/2011 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.