Lektura porażająca jak najlepsze gitarowe riffy stworzone przez autora. „Start Me Up", „Satisfaction”, i „Brown Sugar” w jednym, ze szczególnym uwzględnieniem ostatniego. Dla jednych będzie to autoportret skrajnego hedonisty degenerata, ćpuna siejącego wokół siebie destrukcję, który z niezrozumiałych powodów żyje po dziś dzień, choć wszystkie znaki na niebie i ziemi (o piekle nie zapominając) wskazywały, że dawno powinien towarzyszyć Janis Joplin i Jimowi Morrisonowi, dla drugich najbardziej rokendrolowa opowieść największego rockandrollowca wszech czasów. I wspaniałego muzyka. I człowieka obdarzonego zaskakująco kwaśno-świeżym poczuciem humoru.
Warto czytać choćby dla niezliczonych anegdot o legendach popkultury XX w. i samych Stonesach (na poczesnym miejscu historia ciągnącej się przez pół wieku przyjaźni/ rywalizacji/niechęci Richardsa i Jaggera), dla przeciekawych opowieści, jak powstawały – często przypadkiem – niezapomniane hity, które o czwartej nad ranem potrafiły postawić na nogi każdą imprezę albo o każdej porze zwabić ponętne dziewczę do pościeli.
Jeden z brytyjskich krytyków postawił tezę, że tak naprawdę bohaterem tej książki jest syn Richardsa, 43-letni dziś Marlon. I to bohaterem przez duże B. Jak ten człowiek, który wychowywał się w szalonych trasach z ojcem, który jako dziesięciolatek widział trupa młodocianego kochanka swojej matki zaraz po jego samobójstwie, którego pierwsze wypowiedziane słowa brzmiały ponoć „room service", a liczyć się uczył na guzikach hotelowych wind, który chował przed policją porzucone przez tatę narkotyki, budził go przed koncertami, bo wszyscy inni się bali, wiedząc, że Richards trzyma pod poduszką pistolet, a zdarzało mu się go używać, jak więc ten Marlon nie skończył na dnie, lecz wyrósł na przykładnego męża swej poślubionej we wczesnej młodości, cały czas tej samej żony, troskliwego ojca trzech córek, szanowanego kuratora wystaw i fotografa? Bunt przeciwko buntowi? Dzieci freaków będą konserwatystami? Pewnie tak, a może po prostu indywidualna, niezależna od wszelkich uwarunkowań siła charakteru i wewnętrzna intuicyjna busola.
Jeden z internautów komentując „Życie" i wszystkie przypadki jego autora, napisał, że gdyby wybuchła wojna jądrowa, na świecie ostałyby się karaluchy i Keith Richards. Pytanie, czy przetrwałby naszą operację zmiany listy leków refundowanych.
Nie wiem, może od dygoczącej niechęcią do władz wszelkich opowieści rockowego chuligana, może od słuchania od tygodnia non stop co bardziej zadziornych kawałków Stonesów, zalewa mnie piekąca irytacja. Jak moja przyjaciółka nie dopłaciła trzydziestu dwóch (32) złotych podatku, to bez ostrzeżenia urząd skarbowy zablokował jej wszystkie pieniądze na koncie, całe siedem tysięcy. Ma męża, mąż miał pieniądze, przeżyli. Zaraz mi ktoś mądrze wytłumaczy, dlaczego należy blokować siedem tysięcy, żeby ściągnąć trzydzieści dwa złote, ale ja sobie pozwolę na prostacki populizm i powiem, że mam dosyć tego państwa, które jest zawsze cholernie sprawne, kiedy trzeba dopieprzyć obywatelowi, które wykorzysta każdy jego błąd, najmniejszy, przekroczenie terminu o jeden dzień, żeby wgryźć się w krtań i nie popuścić. Które traktuje każdego jak potencjalnego wroga, którego trzeba załatwić, a najpierw jak najdotkliwiej upokorzyć.
To samo państwo, gdy ma przeprowadzić zmianę listy leków, trafia szlag jak armię von Paulusa pod Stalingradem. To państwo nie potrafi dowieźć bezpiecznie swojej elity samolotem z punktu A do punktu B i ma na wytłumaczenie tego tysiąc sprzecznych wyjaśnień. Nie potrafi wybudować dróg zaplanowanych od lat na najważniejsze wydarzenie dekady. I teraz kombinuje, że może by puścić ruch prowizoryczny. Bosko. Zróbmy kolejną ofensywę legislacyjną, posłowie będą uchwalać ustawy na wiecu pod kolumną Zygmunta, premier przeniesie się do Sejmu albo na stadion, albo do studia TVN 24, przegłosujmy ustawę, że po niedokończonych drogach kibiców będą woziły amfibie powożone przez wykastrowanych chemicznie pedofilów. I tak do następnego cyrku. Przepraszam cyrkowców. Z taką prowizorką to lwy pozjadałyby klaunów, a akrobaci padli pod sztangami siłaczy. Pewne jednak jest jak kolejne zimowe kłopoty (śniegu za dużo albo za mało), że kiedy będę chciał coś załatwić po bożemu w urzędzie, to się to państwo przejedzie po mnie jak najsolidniejsza pruska dywizja.
A teraz, jak już mi się ulało, pozwolicie, drodzy czytelnicy, że wezmę się do opublikowanej właśnie biografii Micka Jaggera.
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.